7/18/2014

Epilog

Carrie
Podchodzę do Louisa i poprawiam mu krzywo zawiązany krawat. On nie potrafi zawiązać go dobrze. Po prostu płakać mi się chcę. Tyle lat a on nadal się nie nauczył. Łapię jego twarz w swoje dłonie. Przeczesuje palcami jego włosy.
- Uśmiechnij się to ślub twojej córki nie pogrzeb- mówię widząc jago skwaszoną minę.
- Ten zdrajca – syczy, a ja ledwo powstrzymuje śmiech.
- Twój zięć.
- O sześć lat młodszy.
- Kocha ją, a ona jego.
- Jest od niej starszy o siedemnaście lat.
- Naprawdę ta liczba robi ci taką różnicę. Kochanie kochają się. On o nią dba. Nie znalazła by nikogo lepszego.- Całuję kącik jego ust.- Masz pewność, że on nie jest taki jak nasz syn.
- Przynajmniej ma zdrowe zapędy.
- W tym miesiącu widziałam Aleca z trzema różnymi dziewczynami. A na ślub idzie z czwartą. Jak zapytałam o poprzednie to stwierdził, że to już przeżytek.
- Szuka tej jedynej.
- I łamie serca innym. Chodźmy kochanie bo się spóźnimy. A to nie wypada.
- Taak.- Louis łapie mnie za rękę i wychodzimy z pokoju. Idąc korytarzem patrzę na te wszystkie zdjęcia, które uzbieraliśmy. Nigdy bym nie pomyślała, że tak ułoży się moje życie. – A z im idzie Mila?
- Emila, chyba z  tym kolegą z klasy. – Tym razem się nie powstrzymuję i wybucham śmiechem.- Lou dzieci ci już urosły.
Aria
Poprawiam białą sukienkę i przeglądam się w dużym lustrze. Uśmiecham się szeroko widząc swoje odbicie. Co fryzura i makijaż robią z człowiekiem. Do pomieszczenia wchodzi tata.
- Ślicznie wyglądasz księżniczko.
\- Dziękuję. – Rzucam się mu na szyję i mocno przytulam.- Ale ty też się cieszysz?
- Tak, malutka. Chociaż ten zdrajca.
- Tato, to twój przyjaciel. Pracowaliście razem. Kocham Harry’ego.

- Dlatego nadal żyje- mówi poważnie, a ja kręcę głową. On jest niepoprawny.
KONIEC 
http://bezcennydar-harry-melody.blogspot.com/

7/10/2014

Rozdział 23

Carrie
Siedzimy na plastikowych krzesełkach w szpitalu. Louis to się już nie może doczekać wizyty u pani doktor. Chodzi jak nakręcony. Śmiać mi się z niego chce.
- Kotku cierpliwości, zaraz nasza kolej- mówię rozbawiona widząc jak kręci się po korytarzu.
- Ale ja bym chciał już zobaczyć nasze maleństwo. – Siada obok mnie i z czułością gładzi lekko widoczny brzuszek. Patrzę na niego z oczami pełnymi łez. Moje hormony szaleją. W końcu z gabinetu wychodzi młoda pacjentka i przychodzi czas na nas. Louis splata nasze palce i razem wchodzimy do gabinetu.
- Dzień dobry państwu. – Młoda lekarka uśmiecha się do nas.- Szykuje się kolejna pociecha panie Tomlinson?
- Tak.- Odpowiada dumny Louis. – Przekonywałem ją tyle czasu i w końcu się udało pani doktor.
- No to zobaczmy tego malucha. – Kładę się na kozetce. Podchodzi do mnie pani doktor. Podciągam bluzkę do góry. Czuję jak wodzi zimnym urządzeniem po moim podbrzuszu. – Proszę bardzo państwa dziecko… A to co?- przerażona patrzę na Louisa. – No cóż. Będzie trochę zabawy z bliźniakami.
- Dwójka? Jest pani pewna?- Pytam nie mogąc w to uwierzyć. Do Louisa nie docierają słowa pani doktor.
- Tak. Tu jest jeden maluszek, a tu drugi. Gratulacje panie Tomlinson.- Kobieta uśmiecha się do niego. Louis puszcza moją dłoń i ląduje na podłodze. Siadam i patrzę na nieprzytomnego męża.- Musi mieć słabe nerwy – stwierdza lekarka.
- Nie. Pracuje w policji. Z nerwami ma wszystko w porządku. Po prostu doznał szoku. – Zakrywam usta bo nie mogę powstrzymać śmiechu. – Bliźniaki? Zabiję cię Tomlinson. Ma pani wody, trzeba go obudzić.
- Nie sądzę, żeby mąż był zadowolony z takiej pobudki.
- Ja też. Ale kara musi być.- Od pani doktor dostaję butelkę wody. Całą jej zawartość wylewam na Louisa. – To ja powinnam mdleć nie ty. Ja będę musiała urodzić dwójkę.
- Kochanie…
- Ty się nawet do mnie nie odzywaj, bo przeniosę się do Harry’ego. Twoja córka na pewno się ucieszy.
Biorę receptę od pani doktor i wracamy do domu. Harry stał się naszą etatową nianią. Mała jest w niebo wzięta, Louis już mniej się cieszy. Wchodzimy do domu. Loczek śpi na dywanie tuląc do siebie Arię, która rysuje po nim flamastrami.
- Po tobie lubi rysować – śmieje się Louis podając małej resztę mazaków ze stołu. – I patrz od małego wie co to ekologia. Nie marnuje kartek papieru.
- Tak. Biedny Harry. Dobrze, że to nie nasze ściany. – Uśmiechnięta idę do kuchni. Biorę się za szykowanie obiadu. Louis obejmuje mnie w tali.
- Ale nie jesteś zła?
- Nie masz na to wpływu.- Obracam się w jego ramionach.- Ale ja sama nie dam radę. Jeżeli znowu będziesz tyle pracował, to ja zwariuje.
- Teraz będzie lepiej.- Całuje mnie w usta. – Nie mam nocek, pracuje od poniedziałku do piątku.
- W teorii, ciekawe jak to będzie w praktyce?
- Kochanie…
- Co kochanie? Powiedzmy sobie szczerze, lubisz pracować i ja nic na to nie mogę poradzić. – Uśmiecham się krzywo i wracam do gotowania.
- Chcę, żebyście mieli wszystko.
- Louis nie mam ochoty się kłócić – mówię cicho.
- Ale o co się kłócić Carrie. W końcu stać mnie na dom do jakiego przywykłaś.
- Przywykłam? Narzekałam na nasz dom? – Wściekła dokładam nóż na marmurowy blat szafki kuchennej. – Wiesz co najbardziej lubiłam. Twoje małe mieszkanie, z tym strasznym fotelem i wiecznym bałaganem. Wiesz co złego jest w tym domu? On nie jest nasz, my tu mieszkamy, ale nie żyjemy. Zmieniłeś się Louis.
- Nie ja ciągle jestem taki sam.
- To w końcu dorośnij i przestań mi wypominać, w jakich domach mieszkałam. – Wymijam go i idę na górę. W drzwiach do kuchni stoi Harry z Arią. Kręcę tylko głową, żeby nie pytał i wbiegam po schodach na górę. Trzaskam drzwiami do sypialni. Rzucam się na wielkie łóżko. Wściekła zwalam wszystkie poduszki. Ile razy się jeszcze o to pokłócimy. Jego praca, chrei zdobywania kolejnych awansów, podwyżek to zawsze jest powodem naszych kłótni. Czuję jak ktoś mnie obejmuje. Podnoszę głowę i patrzę się w oczy Louisa.
- Pieprz się Tomlinson – warczę i odwracam się na drugi bok. Nie chcę na niego patrzeć.
- Ruda…
- Spadaj palancie.
- Tak wiem. Ale jestem twoim palantem.- Kładę się na plecy.
- Która inna by z tobą wytrzymała. – Oboje zaczynamy się śmiać. Louis całuje mnie w czoło.
- Przepraszam. Byłem głupi zawsze myśląc, że potrzebujesz tego wszystkiego by być szczęśliwą.
- Tak jesteś głupi. Cholernie głupi, bo do szczęścia potrzebuję ciebie. Kretynie.
Przyciąga mnie do siebie i mocno tuli. Czule całuje mnie w usta. Niczego więcej nie potrzebuję do szczęścia oprócz tych ust i rąk.

Zapraszam tutaj: http://bezcennydar-harry-melody.blogspot.com/

6/29/2014

Rozdział 22

Carrie
Siedzę u nas w domu na kanapie i czytam wezwanie do sądu. Prokurator założył sprawę przeciwko mnie. Jestem oskarżona o umyślne zabójstwo. Louis kipi ze złości. Chodzi po salonie, starannie wydeptując ścieżkę w brązowym dywanie.
- Możesz przestać. Robi mi się nie dobrze.
- Już.- Kuca naprzeciwko mnie. – Co za sukinsyn. Jak ja go dorwę…
- Louis!- Patrzę na niego zła.- Uspokój się. Twoja złość mi nie pomaga.
- Przepraszam skarbie.- Łapie moje dłonie i całuje ich wierzch. – Po tym wszystkim powinnaś mieć spokój. Móc żyć normalnie.
- Najwidoczniej nie jest mi to dane. – Zsuwam się na podłogę i wtulam w jego szeroką pierś. Jestem przerażona. Myślałam, że to już koniec, że mogę zapomnieć o przeszłości. Jednak nie jest mi to dane.
- Przynajmniej wstrzymali nakaz aresztowania.
- Nie wiem czy, którykolwiek z twoich podwładnych zaryzykowałby spotkanie z tobą. Jesteś jak lew wypuszczony z klatki.
- Ale ty się mnie nie boisz.
- Zawsze lubiłam koty.- Louis całuje mnie w policzek. 
Parę dni później

Ubrana w łososiową spódnicę i białą bokserkę, która lekko opina mój brzuszek chodzę po korytarzu sądu. Stukot moich obcasów odbija się echem. Zdenerwowana bawię się guzikami czarnego sweterka. Drzwi sali sądowej się otwierają i na korytarz wychodzi młoda kobieta.
- Sprawa o zabójstwo Chrisphera Tarnera rozpoczyna się za chwilę proszę wszystkich na salę. – Ostatni raz patrzę na Louisa i Harry’ego, którzy wejdą dopiero jak ich wezwą. Są świadkami. Wchodzę do środka i siadam obok mojego prawnika.
- Spokojnie pani Tomlinson. – Uśmiecham się do niego. – Proszę mówić spokojnie i o wszystkim co wydarzyło się w tamtym dniu.
- Chyba bardziej nie mogę być przygotowana.
- Nie ma się czym martwić. Prokurator to młodzik i chce się wykazać, a ta sprawa jest nęcąca.
- Tylko ja mam takiego pecha.
Staję przy barierce kiedy wzywa mnie sąd. Opowiadam dokładnie o tym co się wydarzyło. Ledwo powstrzymuję drżenie głosu. Milknę na chwilę bo wspomnienia zbyt bardzo bolą. Zaciskam mocno palce na drewnianej barierce żeby pamiętać, że to tylko wspomnienia, a nie rzeczywistość.
- Pani Tomlinson może pani usiąść – przerywa mi sędzia, łagodnie się uśmiechając. Prokurator nie jest zadowolony. Powoli kieruję się na swoje miejsce. Siadam obok prawnika i piję wodę ze szklanki. – Uważam sprawę za zakończoną. Nie widzę podstaw na ciągnięcie tej farsy.
Oddycham z ulgą. Patrzę na sędziego, który tylko kiwa głową. Wychodzę z sali i wpadam w ramiona Louisa.
- Na dziś koniec? Czy przerwa?
-  Definitywny koniec- odpowiadam chowając twarz w zagłębieniu jego szyi. Zaciągam się jego zapachem. Oprócz wody kolońskiej wyczuwam nutkę dymu papierosowego. – Paliłeś?
- Ja tego tak nie zostawię.- Zanim Louis zdąży cokolwiek odpowiedzieć na korytarzu pojawia się prokurator. Czuję jak mój mąż napina wszystkie mięśnie.
- Słucham?- Puszcza mnie.
- Sprawiedliwość musi być.
- Sprawiedliwość – śmieje się Louis. – Ten człowiek porywał i maltretował niezliczoną ilość kobiet. Znęcał się nad nimi dla zabawy. Wie pan co czuje taka osoba, nawet jeśli się ją uwolni? Ciągły strach. Trzy lata siedziałem nad tą sprawą. Rozmawiałam z bliskimi tych kobiet. Widziałem ich udręczone twarze i gasnącą nadzieję. Wy sprawiedliwie wypuściliście go po trzech latach odsiadki za dobre sprawowanie, żeby mógł robić dalej to co robił. – Louis podszedł do młodego mężczyzny. – Ma pan rodzinę? Żonę, siostrę czy córkę.
- Nie – odpowiada cicho.
- To pan nie wie jak to jest stracić kogoś w tak brutalny sposób. Patrzeć na gasnącą nadzieję, czekać na jeden pieprzony telefon, a jak w końcu zadzwoni to bać się odebrać, bo może znaleźli trupa. Sprawiedliwie ten człowiek poszedł do piachu i gdyby ona się nie broniła, zabiłbym go nawet jeżeli siedziałby grzecznie na kanapie. – Łapie go za poły  czarnej marynarki. – Niech pan powie o sprawiedliwości innym kobietom, które były uwięzione, bo jeżeli pan jeszcze raz uweźmie się na moją rodzinę to skończy obok niego. Nawet jeżeli będę musiał spędzić pół życia w więzieniu. – Wygładza drogi materiał i uśmiecha się delikatnie.- Do widzenia panie prokuratorze i obym więcej pana nie spotkał.
Louis podchodzi do mnie i bierze mnie za rękę. Splata nasze palce i podnosi dłoń do ust. Delikatnie całuje jej wierzch.
- Do domu?- pyta szeptem.
- Nie chcę tam wracać.
- Dlatego mam coś lepszego.- Wyprowadza mnie z budynku sądu. Prowadzi prosto do samochodu. Otwiera mi drzwiczki od strony pasażera. Mój dżentelmen. Najpierw delikatnie całuje go w usta i siadam na miejscu pasażera. Louis zajmuje miejsce kierowcy. Jedziemy w nieznanym mi kierunku. Louis zatrzymuje się po kilkunastu minutach przed pięknym domem.
- Louis? Wygrałeś w totka? Bo o ile wiem, mieliśmy jeszcze kredyt.
- Na powrót do policji nie mam szans, ale dostałem interesującą propozycję pracy. Zero nocnych patroli praca od dziewiątej do piątej i wolne weekendy.
- Plus spłacili nam kredyt i kupili nowy dom. – Louis kiwa tylko głową.
- Będę szefem ochrony jakiegoś ważniaka.
- Ty i siedzenie za biurkiem. – Patrzę na niego i kręcę głową.- Nie potrzebuje takich domów. Chcę, żebyś był szczęśliwy.
- Będę. Z tobą i dzieciakami w tym domu. Myślałem, że jak będę policjantem to zmienię ten świat, przynajmniej w jakimś stopniu. Wyszło na to, że i tak nie mam wpływu na sprawiedliwość.
Patrzę to na męża to na ogromny dom podobny do tego, w którym mieszkałam wcześniej. Jest duży, przestronny z białą fasadą. Ciemne, marmurowe schody prowadzą na ganek. Idealnie przystrzyżona trawa i chodnik wyłożony jasną kostką.


Razem z Louisem wysiadamy z samochodu. Mężczyzna splata nasze palce. Otwiera drzwi naszego nowego domu. Wchodzimy do środka dużymi podwójnymi drzwiami do przedpokoju wyłożonego tapetą w jasne paski. Przy dużym oknie stoi fotel w starym stylu, na ścianach wiszą obrazy. Podchodzę do jednej z ramek i oglądam swój rysunek. 



Uśmiecham się do Louisa i idę dalej. Wchodzimy do kuchni. Podziwiam białe meble i ściany pomalowane błękitną farbą. Podchodzę do okna i podziwiam piękny ogród. 
- Czyli już wszystko przeniesione?- pytam odwracając się do Louisa. Z niepewnym uśmiechem kiwa głową. Przejeżdżam dłonią po drewnianym blacie ciemnobrązowego stołu i podchodzę do niego. Całuję go delikatnie w usta.



 Dużymi, białymi drzwiami wchodzę do salonu. Na jasnoszarych kanapach leżą błękitne poduszki, na szklanych stolikach stoją wazony z pięknymi kwiatami. Kominek w ścianie, przy którym zimą będzie
cudownie siedzieć.



                         
Drewnianymi, kręconymi schodami z metalową i zdobioną barierką weszliśmy na piętro. Oglądałam wszystkie zdjęcia wiszące w białych ramkach na ścianie. Uśmiechnęłam się na samo wspomnienie każdej z chwil.
- Tu jest nasza sypialnia – powiedział Louis łapiąc moją dłoń i prowadząc do ostatnich drzwi, na samym końcu długiego korytarza. Po drodze naliczyłam kilka par drzwi. Weszliśmy do jednego z pomieszczeń. Sypialnia była ciemnoniebieska. Z dużym łóżkiem stojącym naprzeciwko drzwi balkonowych. Podeszłam do toaletki przy ścianie. Otworzyłam biało niebieskie drzwi do garderoby. Dotykałam wiszących ubrań. – Łazienkę też mamy dla siebie.- Boże… Ten jego uśmiech jak tu go nie kochać.  Łazienka była wyłożona czarnymi kafelkami na ścianach i na podłodze. Nad wanną na półkach wbudowanych w ścianę stały świece.
- Nie mogę się już doczekać kiedy ją wypróbujemy- mówię przygryzając dolną wargę.
- My?
- Wanna jest obszerna, a ja jeszcze nie jestem taka gruba więc chyba oboje się do niej zmieścimy.
- Możemy zacząć od razu.
- Nie tak szybko chcę jeszcze zobaczyć gdzie będą spały nasze dzieci. Pamiętasz, że po południu mamy do lekarza. Sam się uparłeś.
- Pamiętam.- Louis obejmuje mnie w tali i całuje w kark. Wychodzimy z naszego królestwa. Wprowadza mnie do pokoju naprzeciwko naszego. Ściany są różowe i białe. Na białych namalowane są kwiaty. Na środku stoi białe łóżeczko z baldachimem. Reszta pasujących mebli jest poustawiana przy ścianach. Na półkach poustawiana jest niezliczona ilość misiów. – Dla naszego synka nie jest jeszcze gotowy.
- Bo nie wiesz, czy to będzie chłopak.
- Tak, dlatego się wstrzymałem. Mam coś co ci się spodoba.
- Kochanie mi się tu wszystko podoba.
- Ale to coś specjalnego.
- Ostatnio jak powiedziałeś, że masz coś specjalnego to wylądowaliśmy w kościele, przed ołtarzem.
- Uskarżasz się?
- Nie, ale to ja musiałam szykować się w kilka minut.- Louis tylko machnął ręką i zaczął mnie prowadzić korytarzem. Drewnianymi schodami zeszliśmy na dół. Z otwartą buzią stałam w najprawdziwszej pracowni plastycznej.
- Żebyś nie musiała wynajmować. Wszystko masz w domu.
- Louis jesteś cudowny- mówię i rzucam się mu na szyję.














6/24/2014

Rozdział 21

Carrie
Chodzę po domu Harry’ego i sprzątam. Jakoś muszę mu wynagrodzić to, że trzyma nas u siebie. Nie mogę wrócić do domu. Wszystkie komórki w moim ciele sprzeciwiają się temu. Aria rozgościła się na dobre. Jednego wujka wymieniła na drugiego. Odkąd Nick i Sophie wyjechali mała uwielbia przebywać z Harry’m. Patrzę na córeczkę siedzącą na dywanie. Łapię się za głowę widząc jak wyrywa strony z książki Harry’ego.
- Kochanie nie wolno. – Zbieram z podłogi powyrywane strony.- To Harry’ego.
- Hally- śmieje się mała i z półki wyciąga kolejną książkę.
- Co ja?- Do salonu wchodzi mężczyzna z zakupami. Uśmiecha się do małej.- Czytasz słoneczko?
- Odkupię ci tą książkę.
- Weź przestań. Kupiłem wszystko co chciałaś. Louis będzie później bo prowadzone jest odchodzenie.- Na chwilę poważnieje.
- Coś się stało?
- Prokurator widzi problem w tym, że służbowa broń Louisa została w domu, kiedy on był na służbie. Twierdzi, że to było zamierzone. Nie przejmuj się tym. Jest świeżo po studiach i myśli, że szybko dojdzie do prestiżu.
Kiwam tylko głową i idę do kuchni. Biorę się za gotowanie. Wszystko byle by tylko zająć czymś myśli. Ciągle przed oczami mam trupiobladą twarz Pana, jego krew na podłodze w mojej sypialni. Mdli mnie na ten widok. Odkładam nóż i biegnę do łazienki. Zwracam dzisiejsze śniadanie. Łapię się blatu umywalki i podnoszę z podłogi. Patrzę na swoje blade odbicie. Wiem, że kiedyś będę musiała wrócić do domu. Zmierzyć się z tym wszystkim. Na razie nie mam siły i odwagi.
- Carrie nic ci nie jest?- W łazience pojawia się Harry z Arią na rękach. Dziewczynka ciąga go za włosy.
- Tylko mnie zemdliło.- Uśmiecham się lekko. Płuczę twarz zimną wodą. Klepię go po ramieniu i wracam do kuchni. – Harry nie baw się w Louisa. Czym wy prędzej zaczniecie normalnie się zachowywać, tym i ze mną będzie lepiej.
- Słonko – Harry patrzy na mnie z troską. – Louis cię kocha, więc nad tobą skacze, a ja podlizuję się przyszłej teściowej.
Kręcę głową i wracam do gotowania. Uśmiecham się słysząc śmiech mojej córeczki. Harry ma dobre podejście do dzieci.
- Nie przeszkadzamy ci?- pytam podsmażając warzywa na obiad.
- Nie. Możecie zostać tak długo jak chcecie. Mam posprzątane, przyszykowany obiad i nie wracam do pustego domu. Normalnie raj.- Uśmiecham się do niego i łapię blatu kuchennego, bo zaczyna mi się kręcić w głowie. Oddycham przez usta i zamykam na chwilę oczy. Czuję się jakbym zeszła przed chwilą z karuzeli. Nóż wypada mi z ręki, a ja gdyby nie Harry leżałabym na ziemi.
- Carrie?
- Nic mi nie jest.- Próbuje z powrotem ustać na nogach.
- Usiądź. – Prowadzi mnie na kanapę pod oknem w kuchni. Siadam na miękkim meblu i opieram głowę na oparciu. – Trzymaj wodę. Blado wyglądasz.
- Dziękuję Harry. Umiesz prawić kobiecie komplementy.
- Od tego masz męża.
- To stres. Jeszcze to wszystko odreagowuje.
- Albo Louisowi udało się strzelić gola. Położę małą spać, a ty się stąd nie ruszaj.
- Nie próbuj być tak groźny jak Louis bo ci nie wychodzi.
- Po prostu tu siedź.
Grzecznie siedzę na kanapie i odpoczywam. Do pomieszczenia wchodzi Louis. Widać z daleka, że jest spięty. Ma napięte mięśnie i nerwowo zerka na telefon trzymany w dłoni. Podnoszę się z kanapy, ale po chwili z powrotem na nią siadam. Wszystko przez zawroty głowy.
- Kochanie.- Louis od razu znajduje się przy mnie.
- Wszystko w porządku. To ty masz kłopoty.
- To tylko praca.- Macha lekceważąco ręką. – Teraz trochę z wami posiedzę.
- Zawiesili cię?- Do kuchni wraca Harry. Louis mrozi go wzrokiem, ale kiwa twierdząco głową.
- Do wyjaśnienia sprawy – mówi cicho.
- To moja wina. Wszystko to moja wina.
- Nie kochanie. To wina prokuratora i jego chorych ambicji. Przynajmniej mam urlop. Pamiętasz kiedy miałem dłuższe wolne.
Kręcę tylko głową. Obejmuję go za szyję i chowam się w jego ramionach. Słucham spokojnego bicia jego serca. To mnie uspokaja. . Zaciągam się jego wodą kolońską. Jestem spokojniejsza, kiedy mam go przy sobie.
- To ja skończę ten obiad. A ty odpoczywaj.
- Powtarzasz się Harry.
- On ma racje. Musisz odpocząć. Blado wyglądasz.
- Dziękuję ci kochanie. Nie ma to jak komplement od męża.
- Ruda.- Śmieję się tylko, a zaraz zrywam z kanapy bo znowu robi mi się niedobrze. Biegnę do łazienki. Ląduję na kolanach i zwracam resztę posiłku jaka została w moim żołądku. Podnoszę się i patrzę na Louisa, który stoi w progu.
- Kochanie, ja cię zabiję – mówię mrożąc go wzrokiem i układając ręce na biodrach.
- Sama się zgodziłaś. Powiedziałaś, że mogę. – Podchodzi do mnie i bierze w ramiona. – Kochanie jesteś pewna?
- W osiemdziesięciu procentach.
- To ja zaraz wrócę. Chcę mieć sto procent pewności.- Louis całuje mnie w czoło i wychodzi. Śmieję się rozbawiona. Jemu do szczęścia dużo nie potrzeba.

~~*~~
Miał być epilog, ale dopisałam jeszcze kilka rozdziałów.

6/19/2014

Rozdział 20

Carrie
Siedziałam w salonie kiedy usłyszałam głośny trzask. Podniosłam głowę z nad książki i spojrzałam w czarne oczy Pana. Stał po drugiej stornie korytarza. Zerwałam się z fotela.
- Gdzie uciekasz? I tak cię znajdę wróbelku. Jesteś przecież moja.- Cofałam się na schody sparaliżowana strachem. Zbliżał się do mnie co raz bardziej. Przewróciłam stół tarasując mu drogę. Pędem puściłam się na schody. Pokonywałam po dwa stopnie byle by tylko dostać się do pokoju. Razem z małą zamknęłam się w sypialni. Aria głośno płakała. Miałam ochotę dołączyć do niej. Moje serce biło jak oszalałe. Wyjęłam telefon i czekałam aż Louis obierze, modląc się, żeby to było jak najprędzej.
- Kochanie nie mogę…
- On tu jest…- Tylko tyle zdążyłam powiedzieć zanim usłyszałam jak uderza w drzwi. Posadziłam małą na podłodze schowaną za łóżkiem. Spojrzałam na stolik gdzie leżała zawsze leżała broń. Teraz też tam była. Drzwi otworzyły się z głośnym trzaskiem. W jednej chwili stałam mierząc do niego. Słyszałam płacz małej, głośne bicie swojego serca.
- Nie zrobisz tego. Wiesz, że należysz do mnie.- Jego głos. Ten, którego zawsze się bałam dodał mi odwagi.
- Nie. Nie jestem twoja nigdy nie byłam. – Zrobił krok w moją stronę. – Trzymaj się ode mnie z daleka.
- Nie zrobisz tego- powtórzył. Wyciągnął w moją stronę rękę. Nacisnęłam spust. Odgłos wystrzału zagłuszył płacz małej. On padł na kolana. Zdziwiony spojrzał w moje oczy. Upadł na ziemię, a jego krew plamiła jasny dywan. Broń wypadła z moich rąk. W progu zobaczyła Louisa i Harry’ego. Obaj trzymali broń. Harry ocknął się pierwszy podszedł do leżącego mężczyzny i sprawdził puls.
- Nie żyje. Carrie to już koniec.- Spojrzałam na swojego męża.
- To koniec – szepnął podchodząc do mnie. Schował swoją broń i mocno mnie przytulił. Mała też już nie płakała. Tarła czerwone oczy na rękach u Harry’ego. Schowałam twarz w ramionach Louisa i zaczęłam płakać. Szloch wstrząsał moim ciałem raz po raz. Nie mogłam się uspokoić. Mój koszmar w końcu się skończył. Jego ciało leżało u moich stóp. Przyszli inni policjanci. Zabrali go. Ja cięgle siedziałam wtulona w Louisa.
- Panie komendancie mamy zabezpieczyć broń? Wiadomo czyja ona jest?- spytał jakiś młody policjant.
- Tak. Ona jest moja. Wpisz w protokół, że to była obrona konieczna.
- Bez żadnego śledztwa.- Poczułam jak Louis napina mięśnie.
- Ten człowiek wdarł się do mojego domu. Groził mojej żonie. Wcześniej ją przetrzymywał i katował. Sądzisz, że teraz przyszedł na kawę?
- Louis spokojnie- powiedział Harry.- To była obrona konieczna z jej strony.
- Prokurator będzie chciał śledztwa.- Ten młody nie ustępował.
- Tak. Wszystko wykaże, że to była obrona konieczna.- Harry zielone oczy przeniósł na nas.- Może zabierz ją stąd, tutaj i tak nic nie wolno ruszyć. Weźcie małą i pojedźcie do mnie. Ja się wszystkim zajmę.
- Dzięki Harry- powiedział Louis. – Kochanie poczekasz na mnie w samochodzie. Wezmę małą i jakieś rzeczy.
- Dobrze.- Harry objął mnie ramieniem i poprowadził do samochodu Louisa. Podał mi chusteczki z kieszeni swoich jeansów.
- Aż dziw, że nikogo nie masz- powiedziałam wycierając oczy.
- Czekam aż wasza córka dorośnie.
- Marne czeka cię życie jak Louis się o tym dowie. Jak sobie z tym radzisz?- pytam ciszej.
- Z czym Carrie?
- Z tą świadomością, że zabiłeś drugiego człowieka.
- Powtarzam sobie, że gdybym tego nie zrobił ten człowiek mógłby zabić mnie, a co gorsza też i innych. Carrie ty się tylko broniłaś.
- Chciałam, żeby odszedł.
- Nie ty jedyna. Louis tego pewnie chciał, ja tego chciałem. Jesteście moimi przyjaciółmi pierwszymi odkąd przyjechałem do Londynu.
- Oh…- Obejmuję go za szyję i mocno przytulam.
- Harry?
- Tak panie komendancie.- Harry od razu sztywnieje.
- Dzięki stary.- Louis klepie go po plecach, a Aria ciągnie za jego włosy. Biorę na ręce małą i zapinam w foteliku. Razem z Louisem jedziemy do domu Harry’ego. – Kochanie skończysz z tym sprzątaniem?
- Muszę coś robić, a tu jest bałagan.
- Bo to facet i mieszka sam. Też tak miałem.
- Kochanie nadal jesteś bałaganiarzem.- Louis podchodzi do mnie i mocno mnie obejmuje. Chowam twarz w zagłębieniu jego szyi.
- Tak bardzo się o was bałem- szepcze całując moją głowę.- Bałem się, że nie zdołam was ochronić, że on was skrzywdzi.
- Nie skrzywdził.- Zapewniam go.- To już koniec strachu. On już nie wróci.
- Wiem. Kocham cię. Was. Najbardziej na świecie. Bardziej się nie da.

6/14/2014

Rozdział 19

Dwa lata później
Carrie
Przykryłam kocykiem naszą córeczkę i wróciłam do sypialni. Rozejrzałam się po ciemnym pokoju. Za dnia wygląda dużo inaczej niż nocą. Duże łóżko z błękitną narzutą. Szafa z jasnego drewna. Okno i drzwi prowadzące na balkon z widokiem na ogród. Toaletka koloru białego stojąca przy ścianie. Dwa fotele przy ścianie i mały szklany stolik na którym Louis upodobał sobie kładzenie broni. Strasznie mnie to drażni. Na podłodze porozwalane zabawki. Nie ważne ile razy bym je sprzątała ona zawsze tutaj leżą tak jak i w innych pomieszczeniach. Nasza córeczka opanowała cały dom Położyłam się do łóżka. Louis miał nocną akcję, więc nie było go w domu. Nie tylko ja byłam niespokojna, ale też Aria. Przytuliłam się do poduszki męża i zasnęłam. Obudził mnie głośny płacz dziecka. Aria nigdy tak nie histeryzowała. Przecierając oczy weszłam do jej pokoiku ogarnięta uczuciem niepokoju. Podświadomie czułam, że coś złego się stało. Dziewczynka stała w łóżeczku mocno trzymając się drewnianej poręczy. Jej różowa poduszka był w strzępach, a cała ściana popisana. Przeczytałam jeden napis, który ciągle się powtarzał. ‘Jesteś moja, wróbelku.’ Przerażona rozejrzałam się po pokoju, szukając tego kto to zrobił, ale pokój był pusty tylko okno otwarte. Różowa firanka powiewała na wietrze. Podeszłam do okna i je zamknęłam. Z małą na rękach pobiegłam do sypialni i wybrałam numer męża.
- Tak Carrie?
- On tu był- wydukałam przerażona.- On nigdy nie da mi spokoju.
- Kto był?
- Pan.
Louis
Chodziłem po swoim gabinecie. Lepiej było się teraz do mnie nie zbliżać. Kurwa… dlaczego to ją spotyka, nie dość już wycierpiała? Jeszcze ten skurwiel dotykał mojego dziecka. Mojej maleńkiej córeczki. Wściekły uderzyłem pięścią w biurko.  Wiem jedno, jak go teraz złapię to zabiję. Nie pozwolę skrzywdzić mu mojej rodziny.
- Louis…- W drzwiach pojawiła się Carrie.
- Tak kochanie?
- Boję się- szepnęła wchodząc do środka. Schowała się w moich ramionach.- Tak bardzo się boję.
- Nie masz czego. Nie pozwolę was skrzywdzić.- Spojrzałem w jej granatowe oczy przepełnione strachem. Ja też się bałem. Wiem jedno. Zrobię wszystko, nie bacząc na żadne konsekwencje, byle by one były bezpieczne. Nic innego się dla mnie nie liczy. Pocałowałem żonę w czoło
- Wiem to. Bo ty jesteś naszym bohaterem.
Uśmiechnąłem się lekko i pocałowałem ją w usta. Nie ważne jak byłem wściekły, ona nigdy się mnie nie bała. Wręcz przeciwnie, potrafiła mnie uspokoić. Objąłem ją w tali i przyciągnąłem jeszcze bliżej siebie. Znowu złączyłem nasze ustaw w namiętnym pocałunku.  Zanim doszło do czegoś więcej nasza córeczka zaczęła płakać.
- Ona chyba nie chce rodzeństwa- zaśmiała się Carrie i wstała z moich kolan.- Pewnie stęskniła się za tatusiem.
- Bo to moja mała księżniczka.
Szedłem za żoną obserwując jej ruchy pełne gracji. Z wózka wyciągnąłem naszą księżniczkę. Dziewczynka mocno objęła mnie drobnymi rączkami za szyję
- Tata.- powiedziała słodkim głosikiem.- Amku.
- Już szykuję.- Carrie zniknęła w kuchni. Pocałowałem Arię w czółko i podrzuciłem do góry. Ta z głośnym śmiechem wylądowała znowu w moich ramionach. To była jej ulubiona zabawa.
- Podreptamy trochę?- Postawiłem ją na nogach. Mała ścisnęła w piąstce mój palec i na pulchniutkich nóżkach poszliśmy w stronę kuchni. – Ona chce chodzić tylko jak ktoś ją trzyma, zauważyłaś?
- Tak. Ale jak zacznie śmigać to jej nie złapiemy. Zupka gotowa. Tatuś cię nakarmi  bo ja już dwa razy się przebierałam.
- Ja tam się nie boję, że się ubrudzę.
- Wiem kochanie. To twoje ulubione zajęcie.- Ruda podała mi miseczkę z gotowaną marchewką.- Proszę ulubione danie tatusia i córuni.
- Ma się rozumieć.- Wziąłem na łyżeczkę trochę pomarańczowej paćki i włożyłem j do ust dziewczynki udając przy tym samolot. Mała z zadowoleniem zjadła. Rączką wytarła swoje usta na których pozostało odrobinę jedzenia i wytarła je w moją niebieską koszulę. Carrie roześmiała się głośno i poszła otworzyć bo ktoś pukał.
- O cześć Harry. Louis w kuchni. Wchodz.- Wróciła do pomieszczenia. Za nią szedł Harry, mój zastępca.
- Dzień dobry panie komendancie- powiedział oficjalnie.
- Louis ty wszystkich musisz tak straszyć?- spytała moja żona.
- Jakiś respekt trzeba mieć. Siadaj.- Powiedziałem do mężczyzny. Był kilka lat młodszy ode mnie.- Wiesz coś?
- Nic. Obstawiliśmy wszystkie możliwe miejsca z którymi jest związany. Musimy czekać.- Usłyszałem cichy jęk Carrie.
- Dobra. Ktoś ma stać pod moim domem. Ten skurwiel ma nawet nie zbliżyć się do mojego trawnika.
- Louis… Nie mów tak przy małej.- Upomniała mnie żona. Spojrzałem na Arię, która wsadzała paluszki do miseczki i robiłam różnokształtne plamy na mojej koszuli.
- Tak jest panie komendancie.
-  Dobrze, że się rozumiemy. Kochanie ona się najadła.
- Widzę. To dziecko jest nie możliwe. Żeby tak się brudzić i bawić jedzeniem. A ty chcesz drugie. Harry zostaniesz na obiad.
- Nie przepadam za marchewką- stwierdził rozbawiony.
- Ja też. Będzie makaron z serem.
- Aaa to z miłą chęcią, jeżeli pan komendant nie ma nic przeciwko.
- On rozkazy wydawać może tylko w komisariacie. Tutaj ja żądzę.
Machnąłem ręką i razem z Arią poszliśmy się umyć.  Przebrana i umyta bawiła się z Harry’m w salonie. Patrzyłem jak wręcza mu misia i niezdarnie siada na jego kolanach. Ona go uwielbia. Wróciłem do kuchni.
- Kochanie on za często u nas jada- stwierdziłem siadając przy wysepce.
- Masz coś przeciwko?- Carrie zmrużyła oczy patrząc na mnie.
- Nie, ale to mój podwładny.
- Tak. Ale też i kolega. Nie mogę pozwolić by non stop jadał w barach.
- Ale mała go za bardzo lubi.
- Kochanie ona lubi każdego kto się z nią bawi. Nie marudź już.- Dziewczyna mocno przytuliła się do mnie.- Do tego jest dobrą opiekunką, a my mamy chwilę dla siebie.- Zachłannie wpiła się w moje usta. Złapałem ją w tali i posadziłem na swoich biodrach. Drugimi schodami zacząłem wchodzić na górę. Całowałem jej szyję zostawiając na niej malinki. Położyłem ją na naszym łóżko. Carrie pociągnęła za moją koszulę. Posypały się wszystkie guziki.
- No tak, córka mi brudzi a ty zrywasz guzki. W czym ja będę chodził?
- Uskarżasz się kochanie?- Spytała rozpinając mój pasek i ciągnąc mnie na łóżko.
- Nigdy.- Szepnąłem do jej ucha. Ściągnąłem z niej koszulkę i sprawnie rozpiąłem koronkowy stanik. Moja piękna i pociągająca żona. Wyznaczałem ustami szlak na jej ciele do samego zapięcia jeansów. Powoli zsunąłem z niej rurki razem z bielizną. Pozbyłam się także swoich ubrań.
- To o co się starasz?- spytała Carrie.
- O syna- stwierdziłem zadowolony, że w końcu się zgodziła. Złączyłem nasze usta łącząc jednocześnie nasze ciała. Było cudownie tak jak zawsze.

6/08/2014

Rozdział 18

Dwa miesiące później
Carrie 
Z łóżka wzięłam przyszykowaną białą, koronkową sukienkę. Wzięłam krótki prysznic z braku czasu na długą i przyjemną kąpiel. Założyłam nowiutki kuplet koronkowej bielizny. Przeczesałam palcami, krótkie rude włosy i zaczęłam je suszyć. Spojrzałam w lustro na swoje odbicie. Krótkie loki układały się wokół mojej twarz. Uśmiechnęłam się do siebie kiedy mój wzrok padł na kawałek plastiku ukryty w kosmetyczce. Na biało niebieskim patyczku były namalowane dwie kreski. Ubrałam swoją sukienkę i wróciłam do sypialni. Opierając nogę o brzeg łóżka zapinałam zamek czarnych sandałków na wysokim obcasie. Poczułam ręce Louisa oplatające mnie w tali i delikatny pocałunek na mojej szyi.
- Nie wiem po co całe te zamieszanie- szepnął mi do ucha. – Nie zrobiłem nic wielkiego.
Odwróciłam się w jego ramionach stawiając nogę na ziemi. Dzięki obcasom byłam tylko troszeczkę niższa od niego. Spojrzałam w jego błękitne oczy. Był taki cudowny, skromny. Cały mój Louis. On nic nie zrobił.
- Zupełnie nic- stwierdziłam ironicznie.- Tylko uratowałeś człowieka, policjanta na służbie, swojego szwagra. Nie przypominasz sobie tego kochanie.
- Zrobiłem to z czysto egoistycznych pobudek.
- Jakich?- Zapytałam wyplątując się z jego objęć. Sięgnęłam pa żakiet przewieszony przez oparcie Louisowego fotela.
- Wiesz co by się stało gdy by on dostał. Moja siostra nękała mnie by do końca życia.- Zakryłam dłonią usta, żeby tylko się nie roześmiać.
- Nie umiesz myśleć tylko o sobie- stwierdziłam. Podeszłam do niego i poprawiłam mu krzywo zawiązany krawat.- Mój bohater. Nasz bohater. Idziemy skarbie? Bo się spóźnimy.
- No już idziemy. Pięknie wyglądasz. Do twarzy ci w białym.
- Coś sugerujesz?- Spojrzałam na niego pytająco.
- Nie… ale może ustalimy w końcu datę ślubu.
- Jasne. – Zgodziłam się wsiadając do samochodu.
- Dzisiaj- szepnął mi do ucha.- Masz już białą sukienkę, a ja garnitur. Zajedziemy tylko po obrączki.
- Louis!- Walnęłam go w ramie. Udawałam złą chociaż bardzo podobał mi się jego pomysł. Nie marzył mi się ślub z bajki gdzie wszystkie oczy będą zwrócone na mnie. My dwoje, tak byłoby idealnie.
- Ale to dobra data.
- A rodzice i Sophie.
- No tak moja siostra. Dzisiaj odpada- powiedział ruszając. Rękę miał już prawie sprawną, jednak nie mógł jeszcze wrócić na służbę. Było mi to na rękę. Rozdanie medali miało się odbyć w głównej komendzie policji. Weszliśmy do budynku. Cała uroczystość odbywała się w dużym ogrodzie za gmachem policji. Siedziałam na krzesłach dla gości, a Louis na scenie. Komendant wygłaszał długie i dość nudne przemówienie. W końcu mój Louis dostał swoje odznaczenie. Głośno biłam brawo razem z innymi zgromadzonymi. Zszedł ze sceny i podszedł do mnie. Mocno objął mnie w tali. Miałam dla niego jeszcze jedną niespodziankę.
- Jestem w ciąży- szepnęłam mu do ucha. Patrzył na mnie zdziwiony.
- Serio? O Boże… będę tatą.- Delikatnie mnie pocałował. Roześmiałam się czując jego dłonie na moim brzuszku.- Który miesiąc? Że ja nic nie zauważyłem.
- Drugi. Brzuszek nie jest duży, sama ledwo zauważyłam.
- Będę miał dzidziusia.- Cieszył się jak dziecko. Podszedł do nas Nickolas.
- Gratuluję stary- powiedział mężczyzna klepiąc go po plecach.
- On wiedział? Czemu mu powiedziałaś pierwszemu.
- Każdy wie o twoim awansie- stwierdził nieco rozbawiony.- Szkoda nie będziemy już razem pracować. Należało ci się stary. Co właściwie Carrie miała mi powiedzieć?
- Będę tatą. Rozumiesz ty to.
- Stary no to gratulacje- Nickolas poklepał go jeszcze raz po plecach, a mnie pocałował w policzek. Jego też się nie boję. Wiem, że mnie nie skrzywdzi. Jest dobrym przyjacielem nie tylko Louisa, ale także moim.
Miesiąc później.
Leżałam na hotelowym łóżku wtulona plecami w nagi tors mojego Louisa. Całował mnie po głowie delikatnie obejmuję w tali. Położyłam się na plecach i spojrzałam w jego oczy, po chwili przeniosłam swój wzrok na moją dłoń gdzie lśniła złota obrączka.
- Szybko udało jej się to zorganizować- stwierdziłam.
- Ona ma talent.- Roześmiał się Louis.- Ale było pięknie.
- Tak- zgodziłam się z nim.- Nie ważne gdzie i kiedy. Liczy się tylko, że z tobą.
- Nikomu innemu bym cię nie oddał. Jesteś na mnie skazana Ruda.
- Do końca życia- powiedziałam z uśmiechem.
- I jeden dzień dłużej – dodał całując mnie w usta. Wtuliłam się w niego jeszcze mocniej i słuchałam jak cicho nuci mi jakąś melodię. Powoli odpływałam w krainę sennych marzeń.
~***~
Przepraszam że tak dłuuugo musieliście czekać. Nie miałam jakoś koncepcji na ten rozdział. Czasu też za bardzo nie mam. Mam nadzieję, że się wam podoba. Mile widziane komentarze. Do następnego. Buziaki:*

4/16/2014

Rozdział 17

Louis
Szykowała się kolejny nudny patrol. Razem z Nickiem wsiadłem do radiowozu. Patrolowaliśmy ulice jednej z dzielnic Londynu. Usłyszeliśmy alarm, a później strzały. Zaparkowałem samochód i poszliśmy sprawdzić co tam się dzieje. W jednej chwili zobaczyłem jak ktoś celuje do mojego partnera. Nie myślałem o nikim oprócz mojej siostry i ich nienarodzonym dziecku. Odepchnąłem go na bok. Czułem jak kula wbija się w moje lewe ramię. Nie zważając na ból podniosłem swoją broń do góry i trafiłem jednego z włamywaczy. Opadłem na ziemię, krew przesiąkła przez jasny materiał mojej koszulki barwiąc ją na szkarłatno. Powoli traciłem świadomość. Usłyszałem jeszcze syrenę policyjną, kilka strzałów i straciłem przytomność…
Carrie
Po wyjściu Louisa sama wstałam z łóżka. Wzięłam długi prysznic i ubrałam się w dresy.  Usiadłam przy stole w kuchni i zaczęłam rysować. W tle grała cicha muzyka. Z mojego własnego świata wyrwał mnie telefon. Spojrzałam na wyświetlacz.
- Tak Nick?
- Louis jest w szpitalu, został ranny na służbie. Zaraz podjedzie po ciebie radiowóz i zawiezie do szpitala.
Świat usuwał mi się spod nóg. Założyłam trampki i swoją kurtkę. Chodziłam po chodniku czekając na ten głupi samochód. W końcu podjechał. Niecierpliwie czekałam, aż w końcu dojedziemy. Szybko pokonywałam kolejne korytarze szpitala. Usiadłam obok Nickolasa.
- Co z nim?- spytałam.
-Przeżyje. Czubek, odepchnął mnie, kula leciała prosto we mnie.- Spojrzał na mnie przepraszająco.
- Znasz go. Jesteś jego przyjacielem i szwagrem. Lou nie byłby sobą, gdyby ciebie nie uratował.
Siedziałam na korytarzu i starałam się nie obgryzać paznokci ze strachu. Ciągle czekaliśmy na jakieś wieści. W końcu na korytarzu pojawił się lekarz ubrany w niebieski kitel. W ręku trzymał identycznego koloru czepek, który przed chwilą ściągnął z głowy. Podszedł do nas.
- Co z nim?
- Wyliże się. Kula ominę ważniejsze nerwy i mięśnie. Co prawda czeka go długa rehabilitacja.
- Mogę go zobaczyć?
- Teraz jest nie przytomny, ale zapraszam jutro.
Nie upierałam się. Nickolas odwiózł mnie do domu. Dziwnie było w nim bez Louisa. Położyłam się do łóżka i próbowałam zasnąć. Nie wychodziło mi to. Wzięłam swój szkicownik i zaczęłam rysować z pamięci twarz Louisa. Tak powstawał rysunek za rysunkiem, a na podłodze leżała mozaika z kartek.
Parę dni później
Chciałam wziąć torbę Louisa, ale mnie powstrzymał. Co za facet. Ledwo ruszał ręką, ale i tak swoją torbę nieść musi. Dobrze, że pozwolił mi prowadzić. Pojechaliśmy do mnie do domu.
- Ruda nie jestem inwalidą- stwierdził, jak kazałam mu odpocząć.- Proszę nie traktuj mnie tak.
- Nie traktuje. Dla mnie jesteś bohaterem.
- Przesadzasz. – Machnął zdrową ręką.

- Uratowałeś nie tylko mnie, ale także Nicka.- Pocałowałam go w usta.- Mój bohater. 
Stałam wtulona w niego. Obejmował mnie zdrową ręką i całował po włosach.
- Ale tylko twój- stwierdził składając czuły pocałunek na moich ustach.

4/09/2014

Rozdział 16

Carrie
    Weszliśmy do domu Nica i Sophie. Z salonu dobiegły nas ich krzyki. Kłócili się o coś.
- Jak mogłeś być tak nieodpowiedzialny?!- Wściekła Sophie to nie przelewki.
- Tak zrobiłem to specjalnie. Tylko raz zapomniałem o tych gumkach.
- Raz wystarczył.
    Weszliśmy szybko do środka, żeby zapobiec możliwym rękoczynom. Widok, który mieliśmy przed sobą, był komiczny. Sophie, drobna blondynka stała nad biednym, skruszonym Nickiem, który zazwyczaj emanował siłą.
- Dobra o co wy się znowu kłócicie?- spytałam podchodząc do przyjaciółki.
- Ciocią będziesz, bo ten idiota nie wie co to zabezpieczenia.
- A myślałem, że wpadł z inną- zażartował Louis, a Sophie zmroziła go wzrokiem.
- Przecież nie specjalnie. Kochanie jakoś sobie poradzimy.- Wstał i chciał ja objąć, ale ona go odepchnęła.
- Tak na głowie mamy kredyt, rozsypujący się dom i teraz drugie dziecko. Jakoś sobie poradzimy.
- Przepraszam, że mam milionów na koncie. Jak chcesz to mnie wymień na bogatego sztywniaka.
- Sam to powiedziałeś.
- Cisza.  Wpadki się zdarzają.- On to umiał przywrócić spokój.- Jakoś sobie dacie radę. Macie nas, rodziców.
    Leżałam z głową na torsie Louisa. Zażegnaliśmy kryzys u Andersów i wróciliśmy do domu. Wsłuchiwałam się w miarowy oddech swojego narzeczonego.
- Nie powiedziałaś jej o zaręczynach- stwierdził. Ciągle gładził mnie po głowie.
- Wiesz zaczęłaby panikować, że będzie z brzuchem na ślubie. Nie chciałam jej dokładać i tak miała dużo stresu, a w jej stanie to nie wskazane.
- Tylko my nie znamy daty ślubu. Nic nie ustaliliśmy.
- Znasz Sophie.
- Znam. Kochanie nie zabieraj tego koca.
- Ale mi gorąco- jęknęłam.
- Wiesz bo jak się odkryjesz to ja mam ładne widoki. Nie chce wystawiać mojej samokontroli na próbę.
    Uśmiechnęłam się pod nosem i ściągnęłam z nas koc. Usiadłam na nim okrakiem, a przez głowę ściągnęłam koszulkę. Louis ręką przejechał po moich plecach. Pochyliłam się do przodu i złożyłam czuły pocałunek na jego ustach.
- Kochanie proszę cię- jęknął chowając twarz w zagłębieniu mojej szyi. - Musisz się nade mną znęcać?
- Jak nie chcesz to się mogę ubrać.
- Kochanie chce tylko czy ty tego chcesz?
    Odpowiedziałam mu długim i namiętnym pocałunkiem. Zjechałam ustami na jego szyję, składałam drobne pocałunki na jego klatce piersiowej. Obrócił nas i teraz leżałam pod nim. Obdarowywał pocałunkami całe moje ciało. W końcu oboje byliśmy nadzy. Czułam strach, ale wiedziałam że Louis mnie nie skrzywdzi. Poczułam jak we mnie wchodzi. Wbiłam paznokcie w jego plecy oddając się całkowicie tej przyjemności.
    Wyczerpana z przymkniętymi oczami leżałam w ramionach Louisa. Teraz koc się nam przydał.
- Co powiesz na marzec?
- Ale o co chodzi?
- O nasz ślub. Myślałem o marcu.
- Podoba mi się.- Leniwie się uśmiechnęłam.- Masz dzisiaj do pracy?
- Tak- odpowiedział sprawdzając godzinę.- Za dwie godziny muszę być na komisariacie.
- Nie lubię jak chodzisz na noc.
- Ja też, nie chcę cię zostawiać samej.
Po godzinie takiego leżenia Louis musiał wstać. Z niezadowoloną miną patrzyłam jak się ubiera.
- Co powiesz na dwójkę dzieci?- Jego pytanie nieco zbiło mnie z tropu.- Najpierw chłopca, a później dziewczynkę. Wiesz starszy brat.
- Wiesz, że tego tak nie zaplanujesz?
- Wiem, ale pomarzyć mogę.- Pochylił się i mnie pocałował.- Najpierw ślub, później domek z ogródkiem i dzieci.
- Ty masz już wszystko dokładnie zaplanowane.
- A jak. Nawet żona będzie taka jak trzeba.
- Idź ty lepiej do tej pracy. Tylko wróć cały.

- Dla ciebie wszystko kochanie. – Pocałował mnie w usta i wyszedł. 

4/02/2014

Rozdział 15

Carrie
    Obudziłam się, a jęk przerażenia wydobył się z moich ust. Otworzyłam oczy by odgonić złe sny, po chwili je zamknęłam. Przed moimi oczami na nowo jak film przetoczyły się wspomnienia tamtych strasznych miesięcy. Znowu otworzyłam oczy. Spojrzałam w stronę okna gdzie na parapecie w stożkowym flakoniku z przezroczystego szkła stał goździk. Dokładnie przyjrzałam się ciemnozielonej łodyżce z cieniutkimi listkami i kwiatu z pomarańczowymi płatkami, tak bardzo jasnymi i delikatnymi. Widok kwiatu przypomniał mi, że tamte chwile już minęły i nigdy nie wrócą, będą tylko odtwarzane w mojej głowie od nowa każdego dnia. Wtedy poczułam uścisk jego ramion na mojej tali. Leżał obok mnie i spokojnie spał jak zwykle przytulony do mnie, chociaż na moim jednoosobowym łóżku inaczej się nie dało on i tak w nocy nie wypuszczał mnie z objęć. Odwróciłam się i schowałam twarz w zagłębieniu jego szyi. Zaciągnęłam się jego zapachem próbując się uspokoić. Louis pogłaskał mnie po rudych włosach i przyciągnął jeszcze bliżej siebie. Jakby to było jeszcze możliwe.
- Zły sen? -spytał ciągle głaszcząc mnie po głowie. Pokiwałam głową nadal się do niego tuląc.- To tylko sen.
- Wiem- powiedziałam, a mój głos był cichy i stłumiony. To już były tylko złe sny, ale kiedyś to była moja rzeczywistość, która będzie towarzyszyć mi do końca życia. Nie ważne ile razy spotkam się z psychologiem i jak bardzo Louis będzie starał się przywrócić mi normalne życie, to zawsze będzie we mnie. Cień w umyśle, który przysłania światło. Wzięłam jeszcze jeden głęboki oddech próbując opanować strach. Poczułam jak Louis mnie całuję w czoło. Naciągnął na nas kołdrę i zaczął cicho nucił jakąś  melodię. Powieki zaczęły mi ciążyć, a sen przyszedł bardzo szybko.
    Obudziłam się nadal wtulona w Louisa. Czułam, że mnie obserwuje. Często tak robił, przyglądał się jak śpię. Otworzyłam oczy i spojrzałam w jego błękitne tęczówki.
- Długo nie śpisz?- spytałam.
- Będzie z godzinę.
- To czemu mnie nie obudziłeś?
- Ponieważ jest wolne, lubię patrzeć jak śpisz i nie chce mi się wstawać.
- Ty leniu, ale wiesz mi też się nie chce. Tutaj jest mi tak dobrze.
- A ja w końcu widzą zalety twojego łóżka.- Posłał mi ten swój cudowny uśmiech zarezerwowany specjalnie dla mnie.- Mam pretekst, żeby nie wypuszczać się z ramion.
- Nigdy nie kupie większego łóżka.
- Na większym też będę cię przytulał.
    W łóżku poleżeliśmy jeszcze godzinę, później trzeba było wstać. Na 17 mieliśmy być na Wigilijnej kolacji u moich rodziców. Zadowolona z tego, że mogłam pospać do późna poszłam pod prysznic. Cały dzień się szykowałam. Na koniec tego dnie planowałam coś specjalnego. Pod czerwoną sukienkę założyłam identycznego koloru zestaw koronkowej bielizny. Ułożyłam moje krótkie włosy i nawet wyrobiłam się na czas.
- Ślicznie wyglądasz kochanie.
- A ty nie umiesz wiązać krawatu.- Ze śmiechem podeszłam do niego i mu go poprawiłam. Wspaniale się prezentował w białej koszuli. Pojechaliśmy do moich rodziców. Każdy zadowolony ze swoich prezentów, Louis nawet podwójnych wrócił do domu. On rozlewał wino do kieliszków, a ja w sypialni zapalałam świeczki. Dzisiaj wyjątkowo spaliśmy u niego.
- Obejrzymy film?- krzyknął do mnie Louis z kuchni.
- Nie, mam ochotę na coś innego.- Zdjęłam z nóg czarne szpilki i poszłam do kuchni.- Jak tam te wino.
- Nalane.- Lou podał mi jeden z kieliszków. Upiłam łyk i prowokacyjnie oblizałam usta.- W co ty się bawisz?
- W zupełnie nic.- Uśmiechnęłam się do niego i zaczęłam rozwiązywać mu krawat.
- Carrie- jęknął jak zaczęłam odpinać guziki jego koszuli.
- Chodź do sypialni.- Złapałam go za rękę i poprowadziłam. Louis niespiesznie rozpinał moją sukienkę. Całował przy tym moją szyję i plecy. Starałam się nie panikować, nie myśleć o bliznach na plecach które zaraz zobaczy. Koronkowy materiał układał się wokół moich stóp.
- Taka piękna.- Pocałował mnie w usta i każda racjonalna myśl wyparowała z mojej głowy.- I moja.- To jedno pieprzone słowo przywróciło wspomnienia. Nie raz już mówił, że jestem jego ale podziało akurat teraz. Zesztywniałam, a w głowi słyszałam tylko ten okropny głos i czułam ból zadawanych ran.
- Przepraszam.- Wyrwałam się z jego ramion i pobiegłam do łazienki.
    Stałam tyłem do lustra i palcami dotykałam pleców. Trzy długie linie biegnące wzdłuż moich pleców, białe i ledwo widoczne na bladej cerze, ale jednak tam były, a ja znowu czułam ból. Usłyszałam pukanie do drzwi.
- Carrie otwórz.- Cichy i przepełniony troską głos Louisa rozbrzmiał w pomieszczeniu.- Przepraszam.- Podeszłam do drzwi i je otworzyłam.
- Za co? Nic nie zrobiłeś, po prostu ta ja jestem do niczego.
- Nie prawda kochanie.- Otarł łzy z mojej twarzy.- Jesteś najpiękniejszą, najwspanialszą dziewczyną na świecie, którą cholernie kocham.- Zawahał się na chwilę.- Chciałem to zrobić dzisiaj przy wszystkich, ale nie miałem odwagi. Może uznasz, że to za szybko i nie musisz dawać mi odpowiedzi od razu, ale chce żebyś wiedziała, że dla mnie jesteś wszystkim. Największym skarbem jakim posiadam i chcę się tobą cieszyć przez całe życie. Wiec Carrie Anastazjo Allen czy uczynisz mi ten zaszczyt i zostaniesz moją żoną?
- Masz wyjątkowy talent do mieszania mi w głowie.- Patrzyłam na pierścionek w jego rękach.- Tak- Jakoś wydukałam to krótkie słówko.
    Założył mi pierścionek na palce. Złapał mnie w tali i zaczął kręcić. Zastanawiałam się jak go nie kochać. 

3/26/2014

Rozdział 14

Carrie
DWA MIESIĄCE PÓŹNIEJ
    Pakowałam swoje rzeczy do kartonów.Za tydzień zaczynały się studia, a rodzice kupili mi mieszkanie w centrum. Co prawda Louis zaproponował mi, żebym zamieszkała u niego, ale ja jak na razie potrzebuje własnej przestrzeni. Jest dobrze, zaczynam się czuć normalnie. Nie przeszkadza mi jego dotyk, pocałunki i spanie w jednym łóżku. Właściwie Louis jest remedium na moje koszmary. Do pokoju wpadła Zoye.
- To dla ciebie- podała mi swojego pluszaka, z którym zawsze spała.- Żeby nie śniły ci się koszmaly.
- A kto będzie spał z tobą?- spytała kucając naprzeciwko siostry.
- Tatuś.- Odpowiedziała uśmiechając się szeroko.- Do ciebie będzie miał daleko. Wiec weź pana Zająca.
- Dobrze.- Przytuliłam ją do siebie.- Dziękuje.
- Kocham cię.-Pierwszy raz usłyszałam to króciutkie, ale tak ważne słowo z jej ust.
- Ja ciebie też kocham i to bardzo.
Zoye wróciła do zabawy, a ja skończyłam się pakować. Zostało tylko wszystko znieść. Wzięłam jeden z kartonów i zeszłam na dół.
- Carrie odstaw to my się z Louisem tym zajmiemy.- Oznajmił mi tata, dopiero teraz zauważyłam mojego chłopaka siedzącego na kanapie. Wstał i odebrał ode mnie karton. Później dostała buziaka w policzek.
- Cześć kochanie.
- Cześć, a ty nie w pracy?
- Ja i Nick mamy za zadanie eskortować pewną dziewczynę do jej mieszkania.
- Jesteś nie możliwy- stwierdziłam ze śmiechem.
- I tak mnie kochasz ruda.
- Kocham.
    Po paru godzinach ich ciężkiej pracy kartony z moimi rzeczami piętrzyły się w moim nowym mieszkaniu. Rodzicie przychylili się do mojej prośby i mieszkanie było małe. Kuchnia połączona z salonem, sypialnia z pojedynczym łóżkiem, co było dziwne, Łazienka i tyle. Chłopaki musieli wrócić na służbę, a ja zabrałam się za rozpakowywanie. Sama nie wiem kiedy zmęczona runęłam na łóżko i zasnęłam.
    Budzik dzwonił uporczywie nie dając spać. Niezadowolona wstałam z łóżka. Jedyna wada chodzenia do szkoły to wczesne wstawanie. Półprzytomna zrobiłam sobie kawę i poszłam pod prysznic. Z szafy wygrzebałam szare rurki, bokserkę z flagą USA i marynarkę, do tego botki na obcasie. Szybko wysuszyłam rude włosy. Ścięłam je ostatnio i teraz układały się wokół mojej głowy w krótkie spiralki. W pośpiechu zjadłam śniadanie i pojechałam na uczelnie. Był to kolejny tydzień studiów. Dopiero trzeci, ale ja i tak miałam cholernie dużo nauki.
Padnięta wróciłam do domu. Na mojej kanapie siedział Louis. Usiadłam mu na kolana i wtuliłam się w jego tors. Objął mnie ramieniem i pocałował w nos.  Praktycznie mieszkał u mnie. Gnieździliśmy się na pojedynczym łóżku, ale i tak było dobrze.
- Jak w szkole?
- Dużo rysunku i strasznie męcząco. A w pracy jak?
- Nick na zwolnieniu, a mi dali nowego partnera. Nowicjusz niepotrafiący trzymać broni.
- Mój biedaku.-Wstałam z jego kolan i poszłam do łazienki. Pozbyłam się koszulki, miałam ochotę przebrać się w dresy. Tylko w krótkich spodenkach i staniku wyszłam z pomieszczenia. Stałam w salonie przewracając na drugą stronę koszulkę Louisa.- Co jemy na obiad?
- Co chcesz.- Uważnie się mi przyglądał. Zarumieniłam się.- Proszę załóż koszulkę.
- Wiem strasznie wyglądam.
- Raczej cholernie pociągająco.- Założyłam koszulkę przez głowę.
- Lou jeżeli chcesz…
Wstał z kanapy i podszedł do mnie. Mocno objął mnie w tali, a jego dłonie znalazły się na moim tyłu.
- Chcę, ale ty nie jesteś gotowa.- Musnął moje usta.- Ja poczekam.
- A jeżeli nigdy nie będę gotowa.
- Przeżyję resztę życia w celibacie.- Tak bardzo go kochałam, a nie mogłam zrobić dla niego tej jednej rzeczy.- Twoi rodzice dzwonili, żebyśmy wpadli na kolacje.
Po kolacji u moich rodziców wróciliśmy do domu. Weszłam do przedpokoju i próbowałam włączyć światło.
- Te korki mnie zabiją- jęknął Louis wychodząc powrotem na klatkę schodową.- Ruda pamiętasz, czy opłaciłaś rachunek za prąd.
- Pewnie nie. Bo zapomniałam. – Drogę do kuchni oświetlałam sobie telefonem. Z jednej z szuflad wyjęłam kilka świeczek. Zawahałam się za nim jedną zapaliłam.
- Nie męcz się. Możemy pojechać do mnie.- Louis odebrał mi zapałki.
- Ja już tak nie mogę!! Do końca życia będę się bać świeczek, słowa wróbelku. To jest nienormalne, ja jestem nienormalna.
- Kochanie stopniowo- Znalazłam się w jego ramionach.
- Ile będziesz czekał. Chcesz prawdziwej rodziny, dzieci domu z ogródkiem. Ja to widzę. Widzę jak patrzysz na Carrie, na Zoye, albo inne dzieci. Nie mogę dać ci tego czego pragniesz, więc czemu nadal ze mną jesteś.
- Bo cię kocham, aż tak trudno to zrozumieć, uwierzyć ci? Kocham cię, tak bardzo, że aż boli.
- To proszę zmuś mnie do tego bo inaczej się nie odważę.
- Zwariowałaś? Nie dotknę cię póki sama nie będziesz tego chciał. Kiedy nie będziesz się już bać.
- Jeżeli…

- Weź zamknij się.- Pocałował mnie w usta uniemożliwiając ciągnięcie tej niedorzecznej kłótni. 

3/19/2014

Rozdział 13

Carrie
    Siedziałam na kanapie w małym salonie u Louisa. Po rozmowie z rodzicami czułam się lepiej, chociaż ominął mnie tort. Lou podał mi kubek z herbatą. Zaciągnęłam się delikatną wonią malinowej herbaty.
- Moja ulubiona- powiedziałam uśmiechając się.
- Wiem.- Louis opierał się o parapet i patrzył na mnie.- Co teraz?
- Nie wiem. Nie potrafię być jak inne dziewczyny.
- Nie chce zwyczajnej dziewczyny, chcę tylko ciebie.
- Wystarczy ci to co mogę na razie ci dać?
- Oczywiście, że tak. O ile pozwolisz się od czasu do czasu się pocałować.
- Z tym nie ma problemu.- Oboje się roześmialiśmy.
- Mam dla ciebie prezent.- Z kieszeni swoich spodni wyjął białą kopertę i mi ją w ręczył. W środku były bilety do kina na maraton komedii romantycznych.- Kupowałem w ostatniej chwili.
- Wybaczę, jeżeli pójdziesz ze mną.
- A miałem nadzieję, że Sophie będziesz tym męczyć. – Oboje się roześmialiśmy. To było tak wspaniałe, że aż nierealne.- Na pierwszą randkę chciałem cię zabrać na coś lepszego niż stare komedie.
- Będzie fajnie.
- Z tobą zawsze.- Uśmiechnęłam się szeroko słysząc jego słowa.- Zapomniałbym, uwielbiam twój uśmiech. Jest wręcz cudowny i czasem mam wrażenie, że zarezerwowany tylko dla mnie.
- Bo on  jest tylko dla ciebie.
Louis
    Obserwowałem jak śpi na poduszkach mojej kanapy. Najpierw przykryłem ją kocem, a później zaniosłem do mojej sypialni. Położyłem ją na moim łóżku. Wyglądała tak spokojnie. Dotknąłem ustami jej czoła i poszedłem pod prysznic. Stałem owinięty tylko ręcznikiem, kiedy usłyszałem jej krzyk. Wybiegłem z łazienki, a z komody wziąłem broń. W mojej sypialni szukałem złodzieja, porywacza, oprawcy, który ją obudził.
- Po co ci broń?- spytała jeszcze bardziej przerażona.
- Myślałem… Krzyczałaś, nikogo tu nie było?
- To tylko koszmar. Zaraz zgubisz ręcznik.
- Przepraszam.- Wycofałem się do łazienki, złożyłem spodnie od piżamy i wróciłem do mojej sypialni.- Chcesz porozmawiać?
- O czym Louis?- Znowu znajdowała się za tym swoim murem.
- O koszmarze.
- Znasz go bardzo dobrze. Wpakowałeś go do więzienia.- Blady uśmiech pojawił się na jej ustach.- Jak ja się tutaj znalazłam?
- Przeniosłem cię, kanapa jest niewygodna.
- A ty gdzie planowałeś spać?
- Na kanapie.
- Przecież jest niewygodna.
- Tak, ale gdzieś spać muszę.
    Rozejrzała się po pokoju. Duży on nie był podwójne łóżko stojące pod ścianą, szafa, stary fotel i stolik nocny. Przejechała ręką po miękkiej narzucie i delikatnie się uśmiechnęła. Mój zaspany aniołek.
- Jeżeli dasz mi coś w czym mogę spać odstąpię ci pół łóżka.- Jej głos był strasznie sztywny. Miałem wrażenie, że nie jest tego pewna.
- Ja naprawdę mogę się przespać na tej kanapie.
- Louis przestań. Dasz mi jakąś koszulkę?
- Oczywiście.
    Wstałem i podszedłem do szafy. Wyjąłem jej jedną z moich koszulek, jeszcze z czasów akademii policyjnej. Pokazałem Carrie gdzie jest łazienka. Leżąc na łóżku czekałem na dziewczynę. Moja koszulka była wręcz idealna dla niej. Zakrywała jej tyłek i była trochę za szeroka. Położyła się obok mnie na łóżku.
- Dobranoc- powiedziała. Spała na samym krańcu tego łóżka.
- Tak to tylko spadniesz.- Objąłem ją w tali i przyciągnąłem bliżej siebie. Czułem jak jej mięśnie się napinają. – To tylko ja.
- Wiem.

    Starałem się jej nie dotykać. Leżałem w jednym miejscu próbując zasnąć. Wsłuchiwałem się w jej spokojny oddech. Przysunęła się bliżej mnie i przytuliła. Objąłem ją ramieniem i zasnąłem.

3/12/2014

Rozdział 12

Carrie
    To już dzisiaj. Jest dwunasty sierpnia, czyli moje urodziny. Zrobiłam niezadowoloną minę zapinając zamek brązowych sandałków na wysokim obcasie. Rude włosy splotłam w długiego kłosa. Wyszłam z łazienki pokazując się Sophie. Przyjaciółka uważnie przyjrzała się czarno-brązowej sukience, którą sama mi wybrała i uśmiechnęła się z aprobatą.
- Po co mi ona?- spytałam po raz który dzisiejszego dnia.- Nie będzie nikogo oprócz moich rodziców, ciebie, Nicka, Louisa i waszej mamy. Po co mam się tak stroić.
- Bo to twoje urodziny. Powinnaś dobrze wyglądać.
    Jej argumenty powalają mnie na kolana. Nie miałam zamiaru się z nią kłócić. Zniecierpliwiona machnęła na mnie ręką każąc wyjść z pokoju. Z mojego azylu. Zeszliśmy na dół gdzie czekali już wszyscy. Niepewnie patrzyłam na uśmiechnięte twarz. Wiedziałam, że to moi bliscy, ale i tak czułam strach. Spojrzałam na stół gdzie stał tort, z dwudziestoma dwoma świeczkami. Paliły się jasnym płomieniem.  Odsunęłam się gwałtownie. Z chaosu w mojej głowie zaczęły się wyłaniać wspomnienia.  Migawki tych strasznych dni, bólu który towarzyszył mi każdego dnia. Odwróciłam się na pięcie i wybiegłam z domu. Biegłam dobrze znanymi ulicami, ale czułam się jak w obcym miejscu. Zatrzymałam się na końcu ulicy łapiąc oddech. Odwróciłam się i zobaczyłam postać biegnąca w moim kierunku.
- Carrie zaczekaj.- Głos Louisa sprowadził mnie znad skraju szaleństwa. Wspomnienia blakły i chowały się po zakamarkach mojego umysłu.- Co się stało?- Była zamknięta w bezpiecznym uścisku jego silnych ramion.
- Świeczki- wydukałam.- Co roku w moje urodziny były świeczki.
- Ja wiem- przerwał. Odetchnęłam z ulgą, że nie muszę wracać do tych chwil.- Wiem o wszystkim. – Dotknął mojego policzka, zaczął się bawić piórkowymi kolczykami. Ogarnął mi włosy z czoła i złożył na nim delikatny pocałunek.
-  Czemu nie przyjeżdżałeś? – spytałam odsuwając się do tyłu.  Musiał mnie puścić.
- Chciałem nabrać do tego wszystkiego dystansu, żeby patrzeć na ciebie tak jak powinienem.
- Czyli jak?- Nie chciałam aby mój głos brzmiał tak ostro, ale jego słowa wywołały u mnie wściekłość.
- Jak na przyjaciółkę mojej siostry.
- No tak jestem dla ciebie tylko dzieckiem.- Wyszarpnęłam rękę, którą trzymał w uścisku. Zacisnęłam usta w wąską linię i próbowałam się uspokoić.
- Carrie nie jesteś dzieckiem. Zrozumiałem to bardzo dobitnie, wtedy na balu.- Spojrzał na mnie tak jakoś inaczej. Ból w jego oczach był tak bardzo widoczny, ta bardzo dotkliwy.- Jesteś tak piękna, krucha i delikatna, a zarazem silna i odważna. Tyle razy tamtego wieczoru pragnąłem cię pocałować, ale kim ja jestem? Zwykłym policjantem, nie mogę ci nic dać oprócz góry problemów. Jestem nikim, a na pewno nie jestem kimś kto zasługuje na ciebie.
- Przestań. Nie mów tak.- Czy w tym moim na nowo zbudowanym świecie jest miejsce na miłość, na bliskość, której się boję.- To ja jestem największym problemem. Nie umiem być blisko nawet ciebie.- Uśmiechnęłam się krzywo.- Dziewczyna, która boji się uczuć, bliskości się zakochała.
- Coś ty powiedziała?- Złapał mnie za ramiona.
- Byłam w tobie zakochana już wtedy, trzy lata temu. Podobałeś mi się, ale byłeś starszy i co najgorsze byłeś bratem Sophie.
- Poczekaj. Nie rozumiem co ty do mnie mówisz.
- Mówię po chińsku.- Zirytowana warknęłam na niego.- Kocham cię idioto.
    Roześmiał się biorąc mnie w ramiona. Całował moje czoło, policzki mokre od łez, włosy, piegowaty nos i nawet usta. Pocałunki były krótkie, szybkie i delikatne jak muśnięcia motyla.
- Ruda czego beczysz?
- Bo jesteś idiotą Tomlinson.- Wyrwałam się z jego ramion wściekła do granic możliwości. On nie powiedział, że mnie kocha, że odwzajemnia moje uczucia. Odwróciłam się, a on złapał mnie za nadgarstek. Obrócił i przyciągnął do siebie.
-  Zawsze tak szybko odchodzicie, człowiek nie ma czasu poukładać sobie myśli w głowie.- Niebo zaszło chmurami, a my poczuliśmy pierwsze krople zimnego deszczu. Chciałam pobiec do domu.- Powiedziałem, żebyś zaczekała.- Znowu mnie obejmował w tali.- Lubię jak się złościsz, oczy masz prawie czarne ciężko wtedy odróżnić źrenice od tęczówek. Uwielbiam patrzeć jak rysujesz. Jak się skupiasz marzysz tak czoło. Lubię twoje włosy, są jak prawdziwy ogień. Uwielbiam w tobie wszystko. Długie palce, delikatne dłonie, piegi na nosie, tą bliznę na brodzie, której dorobiłaś się na rowerze. Jestem zakochanym idiotą.
- Dobra, a co to ma do rzeczy.
- Ruda!- Mimowolnie się uśmiechnęłam słysząc to przezwisko.- Nie lubiłem tego faceta, z którym spotykałaś się w liceum. Jak się rozstaliście to ja obiłem mu gębę.
- Nadal cię nie rozumiem.
- Niezdarnie próbuję powiedzieć, że cię kocham. Od początku, od dzieciństwa. Nie przychodziłem tylko dla fortepianu, ale i dla ciebie.- Objął moją twarz w dłonie, wcale nie zwracał uwagi na padający deszcz.- Teraz cię pocałuję.
Nie było strachu tylko rozkosz. Czułam smak jego ust i deszczu, moich łez. Powoli, nie spiesząc się pozbawiał mnie tchu. Rękę trzymałam na jego piersi, czując pod palcami szybko bijące serce. Biło tak samo szybko jak moje. Ciepły dotyk jego palców na mojej twarzy i szyi.  Tyle doznań, a wszystkie składały się na tych kilka magicznych chwil. 



Zapraszam na blogi które piszę ze Skyfallgirl: