2/20/2015

Zapraszam

Zapraszam na moje nowe opowiadanie o Liamie. Mam nadzieję, że komuś się spodoba i wejdzie.


7/18/2014

Epilog

Carrie
Podchodzę do Louisa i poprawiam mu krzywo zawiązany krawat. On nie potrafi zawiązać go dobrze. Po prostu płakać mi się chcę. Tyle lat a on nadal się nie nauczył. Łapię jego twarz w swoje dłonie. Przeczesuje palcami jego włosy.
- Uśmiechnij się to ślub twojej córki nie pogrzeb- mówię widząc jago skwaszoną minę.
- Ten zdrajca – syczy, a ja ledwo powstrzymuje śmiech.
- Twój zięć.
- O sześć lat młodszy.
- Kocha ją, a ona jego.
- Jest od niej starszy o siedemnaście lat.
- Naprawdę ta liczba robi ci taką różnicę. Kochanie kochają się. On o nią dba. Nie znalazła by nikogo lepszego.- Całuję kącik jego ust.- Masz pewność, że on nie jest taki jak nasz syn.
- Przynajmniej ma zdrowe zapędy.
- W tym miesiącu widziałam Aleca z trzema różnymi dziewczynami. A na ślub idzie z czwartą. Jak zapytałam o poprzednie to stwierdził, że to już przeżytek.
- Szuka tej jedynej.
- I łamie serca innym. Chodźmy kochanie bo się spóźnimy. A to nie wypada.
- Taak.- Louis łapie mnie za rękę i wychodzimy z pokoju. Idąc korytarzem patrzę na te wszystkie zdjęcia, które uzbieraliśmy. Nigdy bym nie pomyślała, że tak ułoży się moje życie. – A z im idzie Mila?
- Emila, chyba z  tym kolegą z klasy. – Tym razem się nie powstrzymuję i wybucham śmiechem.- Lou dzieci ci już urosły.
Aria
Poprawiam białą sukienkę i przeglądam się w dużym lustrze. Uśmiecham się szeroko widząc swoje odbicie. Co fryzura i makijaż robią z człowiekiem. Do pomieszczenia wchodzi tata.
- Ślicznie wyglądasz księżniczko.
\- Dziękuję. – Rzucam się mu na szyję i mocno przytulam.- Ale ty też się cieszysz?
- Tak, malutka. Chociaż ten zdrajca.
- Tato, to twój przyjaciel. Pracowaliście razem. Kocham Harry’ego.

- Dlatego nadal żyje- mówi poważnie, a ja kręcę głową. On jest niepoprawny.
KONIEC 
http://bezcennydar-harry-melody.blogspot.com/

7/10/2014

Rozdział 23

Carrie
Siedzimy na plastikowych krzesełkach w szpitalu. Louis to się już nie może doczekać wizyty u pani doktor. Chodzi jak nakręcony. Śmiać mi się z niego chce.
- Kotku cierpliwości, zaraz nasza kolej- mówię rozbawiona widząc jak kręci się po korytarzu.
- Ale ja bym chciał już zobaczyć nasze maleństwo. – Siada obok mnie i z czułością gładzi lekko widoczny brzuszek. Patrzę na niego z oczami pełnymi łez. Moje hormony szaleją. W końcu z gabinetu wychodzi młoda pacjentka i przychodzi czas na nas. Louis splata nasze palce i razem wchodzimy do gabinetu.
- Dzień dobry państwu. – Młoda lekarka uśmiecha się do nas.- Szykuje się kolejna pociecha panie Tomlinson?
- Tak.- Odpowiada dumny Louis. – Przekonywałem ją tyle czasu i w końcu się udało pani doktor.
- No to zobaczmy tego malucha. – Kładę się na kozetce. Podchodzi do mnie pani doktor. Podciągam bluzkę do góry. Czuję jak wodzi zimnym urządzeniem po moim podbrzuszu. – Proszę bardzo państwa dziecko… A to co?- przerażona patrzę na Louisa. – No cóż. Będzie trochę zabawy z bliźniakami.
- Dwójka? Jest pani pewna?- Pytam nie mogąc w to uwierzyć. Do Louisa nie docierają słowa pani doktor.
- Tak. Tu jest jeden maluszek, a tu drugi. Gratulacje panie Tomlinson.- Kobieta uśmiecha się do niego. Louis puszcza moją dłoń i ląduje na podłodze. Siadam i patrzę na nieprzytomnego męża.- Musi mieć słabe nerwy – stwierdza lekarka.
- Nie. Pracuje w policji. Z nerwami ma wszystko w porządku. Po prostu doznał szoku. – Zakrywam usta bo nie mogę powstrzymać śmiechu. – Bliźniaki? Zabiję cię Tomlinson. Ma pani wody, trzeba go obudzić.
- Nie sądzę, żeby mąż był zadowolony z takiej pobudki.
- Ja też. Ale kara musi być.- Od pani doktor dostaję butelkę wody. Całą jej zawartość wylewam na Louisa. – To ja powinnam mdleć nie ty. Ja będę musiała urodzić dwójkę.
- Kochanie…
- Ty się nawet do mnie nie odzywaj, bo przeniosę się do Harry’ego. Twoja córka na pewno się ucieszy.
Biorę receptę od pani doktor i wracamy do domu. Harry stał się naszą etatową nianią. Mała jest w niebo wzięta, Louis już mniej się cieszy. Wchodzimy do domu. Loczek śpi na dywanie tuląc do siebie Arię, która rysuje po nim flamastrami.
- Po tobie lubi rysować – śmieje się Louis podając małej resztę mazaków ze stołu. – I patrz od małego wie co to ekologia. Nie marnuje kartek papieru.
- Tak. Biedny Harry. Dobrze, że to nie nasze ściany. – Uśmiechnięta idę do kuchni. Biorę się za szykowanie obiadu. Louis obejmuje mnie w tali.
- Ale nie jesteś zła?
- Nie masz na to wpływu.- Obracam się w jego ramionach.- Ale ja sama nie dam radę. Jeżeli znowu będziesz tyle pracował, to ja zwariuje.
- Teraz będzie lepiej.- Całuje mnie w usta. – Nie mam nocek, pracuje od poniedziałku do piątku.
- W teorii, ciekawe jak to będzie w praktyce?
- Kochanie…
- Co kochanie? Powiedzmy sobie szczerze, lubisz pracować i ja nic na to nie mogę poradzić. – Uśmiecham się krzywo i wracam do gotowania.
- Chcę, żebyście mieli wszystko.
- Louis nie mam ochoty się kłócić – mówię cicho.
- Ale o co się kłócić Carrie. W końcu stać mnie na dom do jakiego przywykłaś.
- Przywykłam? Narzekałam na nasz dom? – Wściekła dokładam nóż na marmurowy blat szafki kuchennej. – Wiesz co najbardziej lubiłam. Twoje małe mieszkanie, z tym strasznym fotelem i wiecznym bałaganem. Wiesz co złego jest w tym domu? On nie jest nasz, my tu mieszkamy, ale nie żyjemy. Zmieniłeś się Louis.
- Nie ja ciągle jestem taki sam.
- To w końcu dorośnij i przestań mi wypominać, w jakich domach mieszkałam. – Wymijam go i idę na górę. W drzwiach do kuchni stoi Harry z Arią. Kręcę tylko głową, żeby nie pytał i wbiegam po schodach na górę. Trzaskam drzwiami do sypialni. Rzucam się na wielkie łóżko. Wściekła zwalam wszystkie poduszki. Ile razy się jeszcze o to pokłócimy. Jego praca, chrei zdobywania kolejnych awansów, podwyżek to zawsze jest powodem naszych kłótni. Czuję jak ktoś mnie obejmuje. Podnoszę głowę i patrzę się w oczy Louisa.
- Pieprz się Tomlinson – warczę i odwracam się na drugi bok. Nie chcę na niego patrzeć.
- Ruda…
- Spadaj palancie.
- Tak wiem. Ale jestem twoim palantem.- Kładę się na plecy.
- Która inna by z tobą wytrzymała. – Oboje zaczynamy się śmiać. Louis całuje mnie w czoło.
- Przepraszam. Byłem głupi zawsze myśląc, że potrzebujesz tego wszystkiego by być szczęśliwą.
- Tak jesteś głupi. Cholernie głupi, bo do szczęścia potrzebuję ciebie. Kretynie.
Przyciąga mnie do siebie i mocno tuli. Czule całuje mnie w usta. Niczego więcej nie potrzebuję do szczęścia oprócz tych ust i rąk.

Zapraszam tutaj: http://bezcennydar-harry-melody.blogspot.com/

6/29/2014

Rozdział 22

Carrie
Siedzę u nas w domu na kanapie i czytam wezwanie do sądu. Prokurator założył sprawę przeciwko mnie. Jestem oskarżona o umyślne zabójstwo. Louis kipi ze złości. Chodzi po salonie, starannie wydeptując ścieżkę w brązowym dywanie.
- Możesz przestać. Robi mi się nie dobrze.
- Już.- Kuca naprzeciwko mnie. – Co za sukinsyn. Jak ja go dorwę…
- Louis!- Patrzę na niego zła.- Uspokój się. Twoja złość mi nie pomaga.
- Przepraszam skarbie.- Łapie moje dłonie i całuje ich wierzch. – Po tym wszystkim powinnaś mieć spokój. Móc żyć normalnie.
- Najwidoczniej nie jest mi to dane. – Zsuwam się na podłogę i wtulam w jego szeroką pierś. Jestem przerażona. Myślałam, że to już koniec, że mogę zapomnieć o przeszłości. Jednak nie jest mi to dane.
- Przynajmniej wstrzymali nakaz aresztowania.
- Nie wiem czy, którykolwiek z twoich podwładnych zaryzykowałby spotkanie z tobą. Jesteś jak lew wypuszczony z klatki.
- Ale ty się mnie nie boisz.
- Zawsze lubiłam koty.- Louis całuje mnie w policzek. 
Parę dni później

Ubrana w łososiową spódnicę i białą bokserkę, która lekko opina mój brzuszek chodzę po korytarzu sądu. Stukot moich obcasów odbija się echem. Zdenerwowana bawię się guzikami czarnego sweterka. Drzwi sali sądowej się otwierają i na korytarz wychodzi młoda kobieta.
- Sprawa o zabójstwo Chrisphera Tarnera rozpoczyna się za chwilę proszę wszystkich na salę. – Ostatni raz patrzę na Louisa i Harry’ego, którzy wejdą dopiero jak ich wezwą. Są świadkami. Wchodzę do środka i siadam obok mojego prawnika.
- Spokojnie pani Tomlinson. – Uśmiecham się do niego. – Proszę mówić spokojnie i o wszystkim co wydarzyło się w tamtym dniu.
- Chyba bardziej nie mogę być przygotowana.
- Nie ma się czym martwić. Prokurator to młodzik i chce się wykazać, a ta sprawa jest nęcąca.
- Tylko ja mam takiego pecha.
Staję przy barierce kiedy wzywa mnie sąd. Opowiadam dokładnie o tym co się wydarzyło. Ledwo powstrzymuję drżenie głosu. Milknę na chwilę bo wspomnienia zbyt bardzo bolą. Zaciskam mocno palce na drewnianej barierce żeby pamiętać, że to tylko wspomnienia, a nie rzeczywistość.
- Pani Tomlinson może pani usiąść – przerywa mi sędzia, łagodnie się uśmiechając. Prokurator nie jest zadowolony. Powoli kieruję się na swoje miejsce. Siadam obok prawnika i piję wodę ze szklanki. – Uważam sprawę za zakończoną. Nie widzę podstaw na ciągnięcie tej farsy.
Oddycham z ulgą. Patrzę na sędziego, który tylko kiwa głową. Wychodzę z sali i wpadam w ramiona Louisa.
- Na dziś koniec? Czy przerwa?
-  Definitywny koniec- odpowiadam chowając twarz w zagłębieniu jego szyi. Zaciągam się jego zapachem. Oprócz wody kolońskiej wyczuwam nutkę dymu papierosowego. – Paliłeś?
- Ja tego tak nie zostawię.- Zanim Louis zdąży cokolwiek odpowiedzieć na korytarzu pojawia się prokurator. Czuję jak mój mąż napina wszystkie mięśnie.
- Słucham?- Puszcza mnie.
- Sprawiedliwość musi być.
- Sprawiedliwość – śmieje się Louis. – Ten człowiek porywał i maltretował niezliczoną ilość kobiet. Znęcał się nad nimi dla zabawy. Wie pan co czuje taka osoba, nawet jeśli się ją uwolni? Ciągły strach. Trzy lata siedziałem nad tą sprawą. Rozmawiałam z bliskimi tych kobiet. Widziałem ich udręczone twarze i gasnącą nadzieję. Wy sprawiedliwie wypuściliście go po trzech latach odsiadki za dobre sprawowanie, żeby mógł robić dalej to co robił. – Louis podszedł do młodego mężczyzny. – Ma pan rodzinę? Żonę, siostrę czy córkę.
- Nie – odpowiada cicho.
- To pan nie wie jak to jest stracić kogoś w tak brutalny sposób. Patrzeć na gasnącą nadzieję, czekać na jeden pieprzony telefon, a jak w końcu zadzwoni to bać się odebrać, bo może znaleźli trupa. Sprawiedliwie ten człowiek poszedł do piachu i gdyby ona się nie broniła, zabiłbym go nawet jeżeli siedziałby grzecznie na kanapie. – Łapie go za poły  czarnej marynarki. – Niech pan powie o sprawiedliwości innym kobietom, które były uwięzione, bo jeżeli pan jeszcze raz uweźmie się na moją rodzinę to skończy obok niego. Nawet jeżeli będę musiał spędzić pół życia w więzieniu. – Wygładza drogi materiał i uśmiecha się delikatnie.- Do widzenia panie prokuratorze i obym więcej pana nie spotkał.
Louis podchodzi do mnie i bierze mnie za rękę. Splata nasze palce i podnosi dłoń do ust. Delikatnie całuje jej wierzch.
- Do domu?- pyta szeptem.
- Nie chcę tam wracać.
- Dlatego mam coś lepszego.- Wyprowadza mnie z budynku sądu. Prowadzi prosto do samochodu. Otwiera mi drzwiczki od strony pasażera. Mój dżentelmen. Najpierw delikatnie całuje go w usta i siadam na miejscu pasażera. Louis zajmuje miejsce kierowcy. Jedziemy w nieznanym mi kierunku. Louis zatrzymuje się po kilkunastu minutach przed pięknym domem.
- Louis? Wygrałeś w totka? Bo o ile wiem, mieliśmy jeszcze kredyt.
- Na powrót do policji nie mam szans, ale dostałem interesującą propozycję pracy. Zero nocnych patroli praca od dziewiątej do piątej i wolne weekendy.
- Plus spłacili nam kredyt i kupili nowy dom. – Louis kiwa tylko głową.
- Będę szefem ochrony jakiegoś ważniaka.
- Ty i siedzenie za biurkiem. – Patrzę na niego i kręcę głową.- Nie potrzebuje takich domów. Chcę, żebyś był szczęśliwy.
- Będę. Z tobą i dzieciakami w tym domu. Myślałem, że jak będę policjantem to zmienię ten świat, przynajmniej w jakimś stopniu. Wyszło na to, że i tak nie mam wpływu na sprawiedliwość.
Patrzę to na męża to na ogromny dom podobny do tego, w którym mieszkałam wcześniej. Jest duży, przestronny z białą fasadą. Ciemne, marmurowe schody prowadzą na ganek. Idealnie przystrzyżona trawa i chodnik wyłożony jasną kostką.


Razem z Louisem wysiadamy z samochodu. Mężczyzna splata nasze palce. Otwiera drzwi naszego nowego domu. Wchodzimy do środka dużymi podwójnymi drzwiami do przedpokoju wyłożonego tapetą w jasne paski. Przy dużym oknie stoi fotel w starym stylu, na ścianach wiszą obrazy. Podchodzę do jednej z ramek i oglądam swój rysunek. 



Uśmiecham się do Louisa i idę dalej. Wchodzimy do kuchni. Podziwiam białe meble i ściany pomalowane błękitną farbą. Podchodzę do okna i podziwiam piękny ogród. 
- Czyli już wszystko przeniesione?- pytam odwracając się do Louisa. Z niepewnym uśmiechem kiwa głową. Przejeżdżam dłonią po drewnianym blacie ciemnobrązowego stołu i podchodzę do niego. Całuję go delikatnie w usta.



 Dużymi, białymi drzwiami wchodzę do salonu. Na jasnoszarych kanapach leżą błękitne poduszki, na szklanych stolikach stoją wazony z pięknymi kwiatami. Kominek w ścianie, przy którym zimą będzie
cudownie siedzieć.



                         
Drewnianymi, kręconymi schodami z metalową i zdobioną barierką weszliśmy na piętro. Oglądałam wszystkie zdjęcia wiszące w białych ramkach na ścianie. Uśmiechnęłam się na samo wspomnienie każdej z chwil.
- Tu jest nasza sypialnia – powiedział Louis łapiąc moją dłoń i prowadząc do ostatnich drzwi, na samym końcu długiego korytarza. Po drodze naliczyłam kilka par drzwi. Weszliśmy do jednego z pomieszczeń. Sypialnia była ciemnoniebieska. Z dużym łóżkiem stojącym naprzeciwko drzwi balkonowych. Podeszłam do toaletki przy ścianie. Otworzyłam biało niebieskie drzwi do garderoby. Dotykałam wiszących ubrań. – Łazienkę też mamy dla siebie.- Boże… Ten jego uśmiech jak tu go nie kochać.  Łazienka była wyłożona czarnymi kafelkami na ścianach i na podłodze. Nad wanną na półkach wbudowanych w ścianę stały świece.
- Nie mogę się już doczekać kiedy ją wypróbujemy- mówię przygryzając dolną wargę.
- My?
- Wanna jest obszerna, a ja jeszcze nie jestem taka gruba więc chyba oboje się do niej zmieścimy.
- Możemy zacząć od razu.
- Nie tak szybko chcę jeszcze zobaczyć gdzie będą spały nasze dzieci. Pamiętasz, że po południu mamy do lekarza. Sam się uparłeś.
- Pamiętam.- Louis obejmuje mnie w tali i całuje w kark. Wychodzimy z naszego królestwa. Wprowadza mnie do pokoju naprzeciwko naszego. Ściany są różowe i białe. Na białych namalowane są kwiaty. Na środku stoi białe łóżeczko z baldachimem. Reszta pasujących mebli jest poustawiana przy ścianach. Na półkach poustawiana jest niezliczona ilość misiów. – Dla naszego synka nie jest jeszcze gotowy.
- Bo nie wiesz, czy to będzie chłopak.
- Tak, dlatego się wstrzymałem. Mam coś co ci się spodoba.
- Kochanie mi się tu wszystko podoba.
- Ale to coś specjalnego.
- Ostatnio jak powiedziałeś, że masz coś specjalnego to wylądowaliśmy w kościele, przed ołtarzem.
- Uskarżasz się?
- Nie, ale to ja musiałam szykować się w kilka minut.- Louis tylko machnął ręką i zaczął mnie prowadzić korytarzem. Drewnianymi schodami zeszliśmy na dół. Z otwartą buzią stałam w najprawdziwszej pracowni plastycznej.
- Żebyś nie musiała wynajmować. Wszystko masz w domu.
- Louis jesteś cudowny- mówię i rzucam się mu na szyję.














6/24/2014

Rozdział 21

Carrie
Chodzę po domu Harry’ego i sprzątam. Jakoś muszę mu wynagrodzić to, że trzyma nas u siebie. Nie mogę wrócić do domu. Wszystkie komórki w moim ciele sprzeciwiają się temu. Aria rozgościła się na dobre. Jednego wujka wymieniła na drugiego. Odkąd Nick i Sophie wyjechali mała uwielbia przebywać z Harry’m. Patrzę na córeczkę siedzącą na dywanie. Łapię się za głowę widząc jak wyrywa strony z książki Harry’ego.
- Kochanie nie wolno. – Zbieram z podłogi powyrywane strony.- To Harry’ego.
- Hally- śmieje się mała i z półki wyciąga kolejną książkę.
- Co ja?- Do salonu wchodzi mężczyzna z zakupami. Uśmiecha się do małej.- Czytasz słoneczko?
- Odkupię ci tą książkę.
- Weź przestań. Kupiłem wszystko co chciałaś. Louis będzie później bo prowadzone jest odchodzenie.- Na chwilę poważnieje.
- Coś się stało?
- Prokurator widzi problem w tym, że służbowa broń Louisa została w domu, kiedy on był na służbie. Twierdzi, że to było zamierzone. Nie przejmuj się tym. Jest świeżo po studiach i myśli, że szybko dojdzie do prestiżu.
Kiwam tylko głową i idę do kuchni. Biorę się za gotowanie. Wszystko byle by tylko zająć czymś myśli. Ciągle przed oczami mam trupiobladą twarz Pana, jego krew na podłodze w mojej sypialni. Mdli mnie na ten widok. Odkładam nóż i biegnę do łazienki. Zwracam dzisiejsze śniadanie. Łapię się blatu umywalki i podnoszę z podłogi. Patrzę na swoje blade odbicie. Wiem, że kiedyś będę musiała wrócić do domu. Zmierzyć się z tym wszystkim. Na razie nie mam siły i odwagi.
- Carrie nic ci nie jest?- W łazience pojawia się Harry z Arią na rękach. Dziewczynka ciąga go za włosy.
- Tylko mnie zemdliło.- Uśmiecham się lekko. Płuczę twarz zimną wodą. Klepię go po ramieniu i wracam do kuchni. – Harry nie baw się w Louisa. Czym wy prędzej zaczniecie normalnie się zachowywać, tym i ze mną będzie lepiej.
- Słonko – Harry patrzy na mnie z troską. – Louis cię kocha, więc nad tobą skacze, a ja podlizuję się przyszłej teściowej.
Kręcę głową i wracam do gotowania. Uśmiecham się słysząc śmiech mojej córeczki. Harry ma dobre podejście do dzieci.
- Nie przeszkadzamy ci?- pytam podsmażając warzywa na obiad.
- Nie. Możecie zostać tak długo jak chcecie. Mam posprzątane, przyszykowany obiad i nie wracam do pustego domu. Normalnie raj.- Uśmiecham się do niego i łapię blatu kuchennego, bo zaczyna mi się kręcić w głowie. Oddycham przez usta i zamykam na chwilę oczy. Czuję się jakbym zeszła przed chwilą z karuzeli. Nóż wypada mi z ręki, a ja gdyby nie Harry leżałabym na ziemi.
- Carrie?
- Nic mi nie jest.- Próbuje z powrotem ustać na nogach.
- Usiądź. – Prowadzi mnie na kanapę pod oknem w kuchni. Siadam na miękkim meblu i opieram głowę na oparciu. – Trzymaj wodę. Blado wyglądasz.
- Dziękuję Harry. Umiesz prawić kobiecie komplementy.
- Od tego masz męża.
- To stres. Jeszcze to wszystko odreagowuje.
- Albo Louisowi udało się strzelić gola. Położę małą spać, a ty się stąd nie ruszaj.
- Nie próbuj być tak groźny jak Louis bo ci nie wychodzi.
- Po prostu tu siedź.
Grzecznie siedzę na kanapie i odpoczywam. Do pomieszczenia wchodzi Louis. Widać z daleka, że jest spięty. Ma napięte mięśnie i nerwowo zerka na telefon trzymany w dłoni. Podnoszę się z kanapy, ale po chwili z powrotem na nią siadam. Wszystko przez zawroty głowy.
- Kochanie.- Louis od razu znajduje się przy mnie.
- Wszystko w porządku. To ty masz kłopoty.
- To tylko praca.- Macha lekceważąco ręką. – Teraz trochę z wami posiedzę.
- Zawiesili cię?- Do kuchni wraca Harry. Louis mrozi go wzrokiem, ale kiwa twierdząco głową.
- Do wyjaśnienia sprawy – mówi cicho.
- To moja wina. Wszystko to moja wina.
- Nie kochanie. To wina prokuratora i jego chorych ambicji. Przynajmniej mam urlop. Pamiętasz kiedy miałem dłuższe wolne.
Kręcę tylko głową. Obejmuję go za szyję i chowam się w jego ramionach. Słucham spokojnego bicia jego serca. To mnie uspokaja. . Zaciągam się jego wodą kolońską. Jestem spokojniejsza, kiedy mam go przy sobie.
- To ja skończę ten obiad. A ty odpoczywaj.
- Powtarzasz się Harry.
- On ma racje. Musisz odpocząć. Blado wyglądasz.
- Dziękuję ci kochanie. Nie ma to jak komplement od męża.
- Ruda.- Śmieję się tylko, a zaraz zrywam z kanapy bo znowu robi mi się niedobrze. Biegnę do łazienki. Ląduję na kolanach i zwracam resztę posiłku jaka została w moim żołądku. Podnoszę się i patrzę na Louisa, który stoi w progu.
- Kochanie, ja cię zabiję – mówię mrożąc go wzrokiem i układając ręce na biodrach.
- Sama się zgodziłaś. Powiedziałaś, że mogę. – Podchodzi do mnie i bierze w ramiona. – Kochanie jesteś pewna?
- W osiemdziesięciu procentach.
- To ja zaraz wrócę. Chcę mieć sto procent pewności.- Louis całuje mnie w czoło i wychodzi. Śmieję się rozbawiona. Jemu do szczęścia dużo nie potrzeba.

~~*~~
Miał być epilog, ale dopisałam jeszcze kilka rozdziałów.

6/19/2014

Rozdział 20

Carrie
Siedziałam w salonie kiedy usłyszałam głośny trzask. Podniosłam głowę z nad książki i spojrzałam w czarne oczy Pana. Stał po drugiej stornie korytarza. Zerwałam się z fotela.
- Gdzie uciekasz? I tak cię znajdę wróbelku. Jesteś przecież moja.- Cofałam się na schody sparaliżowana strachem. Zbliżał się do mnie co raz bardziej. Przewróciłam stół tarasując mu drogę. Pędem puściłam się na schody. Pokonywałam po dwa stopnie byle by tylko dostać się do pokoju. Razem z małą zamknęłam się w sypialni. Aria głośno płakała. Miałam ochotę dołączyć do niej. Moje serce biło jak oszalałe. Wyjęłam telefon i czekałam aż Louis obierze, modląc się, żeby to było jak najprędzej.
- Kochanie nie mogę…
- On tu jest…- Tylko tyle zdążyłam powiedzieć zanim usłyszałam jak uderza w drzwi. Posadziłam małą na podłodze schowaną za łóżkiem. Spojrzałam na stolik gdzie leżała zawsze leżała broń. Teraz też tam była. Drzwi otworzyły się z głośnym trzaskiem. W jednej chwili stałam mierząc do niego. Słyszałam płacz małej, głośne bicie swojego serca.
- Nie zrobisz tego. Wiesz, że należysz do mnie.- Jego głos. Ten, którego zawsze się bałam dodał mi odwagi.
- Nie. Nie jestem twoja nigdy nie byłam. – Zrobił krok w moją stronę. – Trzymaj się ode mnie z daleka.
- Nie zrobisz tego- powtórzył. Wyciągnął w moją stronę rękę. Nacisnęłam spust. Odgłos wystrzału zagłuszył płacz małej. On padł na kolana. Zdziwiony spojrzał w moje oczy. Upadł na ziemię, a jego krew plamiła jasny dywan. Broń wypadła z moich rąk. W progu zobaczyła Louisa i Harry’ego. Obaj trzymali broń. Harry ocknął się pierwszy podszedł do leżącego mężczyzny i sprawdził puls.
- Nie żyje. Carrie to już koniec.- Spojrzałam na swojego męża.
- To koniec – szepnął podchodząc do mnie. Schował swoją broń i mocno mnie przytulił. Mała też już nie płakała. Tarła czerwone oczy na rękach u Harry’ego. Schowałam twarz w ramionach Louisa i zaczęłam płakać. Szloch wstrząsał moim ciałem raz po raz. Nie mogłam się uspokoić. Mój koszmar w końcu się skończył. Jego ciało leżało u moich stóp. Przyszli inni policjanci. Zabrali go. Ja cięgle siedziałam wtulona w Louisa.
- Panie komendancie mamy zabezpieczyć broń? Wiadomo czyja ona jest?- spytał jakiś młody policjant.
- Tak. Ona jest moja. Wpisz w protokół, że to była obrona konieczna.
- Bez żadnego śledztwa.- Poczułam jak Louis napina mięśnie.
- Ten człowiek wdarł się do mojego domu. Groził mojej żonie. Wcześniej ją przetrzymywał i katował. Sądzisz, że teraz przyszedł na kawę?
- Louis spokojnie- powiedział Harry.- To była obrona konieczna z jej strony.
- Prokurator będzie chciał śledztwa.- Ten młody nie ustępował.
- Tak. Wszystko wykaże, że to była obrona konieczna.- Harry zielone oczy przeniósł na nas.- Może zabierz ją stąd, tutaj i tak nic nie wolno ruszyć. Weźcie małą i pojedźcie do mnie. Ja się wszystkim zajmę.
- Dzięki Harry- powiedział Louis. – Kochanie poczekasz na mnie w samochodzie. Wezmę małą i jakieś rzeczy.
- Dobrze.- Harry objął mnie ramieniem i poprowadził do samochodu Louisa. Podał mi chusteczki z kieszeni swoich jeansów.
- Aż dziw, że nikogo nie masz- powiedziałam wycierając oczy.
- Czekam aż wasza córka dorośnie.
- Marne czeka cię życie jak Louis się o tym dowie. Jak sobie z tym radzisz?- pytam ciszej.
- Z czym Carrie?
- Z tą świadomością, że zabiłeś drugiego człowieka.
- Powtarzam sobie, że gdybym tego nie zrobił ten człowiek mógłby zabić mnie, a co gorsza też i innych. Carrie ty się tylko broniłaś.
- Chciałam, żeby odszedł.
- Nie ty jedyna. Louis tego pewnie chciał, ja tego chciałem. Jesteście moimi przyjaciółmi pierwszymi odkąd przyjechałem do Londynu.
- Oh…- Obejmuję go za szyję i mocno przytulam.
- Harry?
- Tak panie komendancie.- Harry od razu sztywnieje.
- Dzięki stary.- Louis klepie go po plecach, a Aria ciągnie za jego włosy. Biorę na ręce małą i zapinam w foteliku. Razem z Louisem jedziemy do domu Harry’ego. – Kochanie skończysz z tym sprzątaniem?
- Muszę coś robić, a tu jest bałagan.
- Bo to facet i mieszka sam. Też tak miałem.
- Kochanie nadal jesteś bałaganiarzem.- Louis podchodzi do mnie i mocno mnie obejmuje. Chowam twarz w zagłębieniu jego szyi.
- Tak bardzo się o was bałem- szepcze całując moją głowę.- Bałem się, że nie zdołam was ochronić, że on was skrzywdzi.
- Nie skrzywdził.- Zapewniam go.- To już koniec strachu. On już nie wróci.
- Wiem. Kocham cię. Was. Najbardziej na świecie. Bardziej się nie da.

6/14/2014

Rozdział 19

Dwa lata później
Carrie
Przykryłam kocykiem naszą córeczkę i wróciłam do sypialni. Rozejrzałam się po ciemnym pokoju. Za dnia wygląda dużo inaczej niż nocą. Duże łóżko z błękitną narzutą. Szafa z jasnego drewna. Okno i drzwi prowadzące na balkon z widokiem na ogród. Toaletka koloru białego stojąca przy ścianie. Dwa fotele przy ścianie i mały szklany stolik na którym Louis upodobał sobie kładzenie broni. Strasznie mnie to drażni. Na podłodze porozwalane zabawki. Nie ważne ile razy bym je sprzątała ona zawsze tutaj leżą tak jak i w innych pomieszczeniach. Nasza córeczka opanowała cały dom Położyłam się do łóżka. Louis miał nocną akcję, więc nie było go w domu. Nie tylko ja byłam niespokojna, ale też Aria. Przytuliłam się do poduszki męża i zasnęłam. Obudził mnie głośny płacz dziecka. Aria nigdy tak nie histeryzowała. Przecierając oczy weszłam do jej pokoiku ogarnięta uczuciem niepokoju. Podświadomie czułam, że coś złego się stało. Dziewczynka stała w łóżeczku mocno trzymając się drewnianej poręczy. Jej różowa poduszka był w strzępach, a cała ściana popisana. Przeczytałam jeden napis, który ciągle się powtarzał. ‘Jesteś moja, wróbelku.’ Przerażona rozejrzałam się po pokoju, szukając tego kto to zrobił, ale pokój był pusty tylko okno otwarte. Różowa firanka powiewała na wietrze. Podeszłam do okna i je zamknęłam. Z małą na rękach pobiegłam do sypialni i wybrałam numer męża.
- Tak Carrie?
- On tu był- wydukałam przerażona.- On nigdy nie da mi spokoju.
- Kto był?
- Pan.
Louis
Chodziłem po swoim gabinecie. Lepiej było się teraz do mnie nie zbliżać. Kurwa… dlaczego to ją spotyka, nie dość już wycierpiała? Jeszcze ten skurwiel dotykał mojego dziecka. Mojej maleńkiej córeczki. Wściekły uderzyłem pięścią w biurko.  Wiem jedno, jak go teraz złapię to zabiję. Nie pozwolę skrzywdzić mu mojej rodziny.
- Louis…- W drzwiach pojawiła się Carrie.
- Tak kochanie?
- Boję się- szepnęła wchodząc do środka. Schowała się w moich ramionach.- Tak bardzo się boję.
- Nie masz czego. Nie pozwolę was skrzywdzić.- Spojrzałem w jej granatowe oczy przepełnione strachem. Ja też się bałem. Wiem jedno. Zrobię wszystko, nie bacząc na żadne konsekwencje, byle by one były bezpieczne. Nic innego się dla mnie nie liczy. Pocałowałem żonę w czoło
- Wiem to. Bo ty jesteś naszym bohaterem.
Uśmiechnąłem się lekko i pocałowałem ją w usta. Nie ważne jak byłem wściekły, ona nigdy się mnie nie bała. Wręcz przeciwnie, potrafiła mnie uspokoić. Objąłem ją w tali i przyciągnąłem jeszcze bliżej siebie. Znowu złączyłem nasze ustaw w namiętnym pocałunku.  Zanim doszło do czegoś więcej nasza córeczka zaczęła płakać.
- Ona chyba nie chce rodzeństwa- zaśmiała się Carrie i wstała z moich kolan.- Pewnie stęskniła się za tatusiem.
- Bo to moja mała księżniczka.
Szedłem za żoną obserwując jej ruchy pełne gracji. Z wózka wyciągnąłem naszą księżniczkę. Dziewczynka mocno objęła mnie drobnymi rączkami za szyję
- Tata.- powiedziała słodkim głosikiem.- Amku.
- Już szykuję.- Carrie zniknęła w kuchni. Pocałowałem Arię w czółko i podrzuciłem do góry. Ta z głośnym śmiechem wylądowała znowu w moich ramionach. To była jej ulubiona zabawa.
- Podreptamy trochę?- Postawiłem ją na nogach. Mała ścisnęła w piąstce mój palec i na pulchniutkich nóżkach poszliśmy w stronę kuchni. – Ona chce chodzić tylko jak ktoś ją trzyma, zauważyłaś?
- Tak. Ale jak zacznie śmigać to jej nie złapiemy. Zupka gotowa. Tatuś cię nakarmi  bo ja już dwa razy się przebierałam.
- Ja tam się nie boję, że się ubrudzę.
- Wiem kochanie. To twoje ulubione zajęcie.- Ruda podała mi miseczkę z gotowaną marchewką.- Proszę ulubione danie tatusia i córuni.
- Ma się rozumieć.- Wziąłem na łyżeczkę trochę pomarańczowej paćki i włożyłem j do ust dziewczynki udając przy tym samolot. Mała z zadowoleniem zjadła. Rączką wytarła swoje usta na których pozostało odrobinę jedzenia i wytarła je w moją niebieską koszulę. Carrie roześmiała się głośno i poszła otworzyć bo ktoś pukał.
- O cześć Harry. Louis w kuchni. Wchodz.- Wróciła do pomieszczenia. Za nią szedł Harry, mój zastępca.
- Dzień dobry panie komendancie- powiedział oficjalnie.
- Louis ty wszystkich musisz tak straszyć?- spytała moja żona.
- Jakiś respekt trzeba mieć. Siadaj.- Powiedziałem do mężczyzny. Był kilka lat młodszy ode mnie.- Wiesz coś?
- Nic. Obstawiliśmy wszystkie możliwe miejsca z którymi jest związany. Musimy czekać.- Usłyszałem cichy jęk Carrie.
- Dobra. Ktoś ma stać pod moim domem. Ten skurwiel ma nawet nie zbliżyć się do mojego trawnika.
- Louis… Nie mów tak przy małej.- Upomniała mnie żona. Spojrzałem na Arię, która wsadzała paluszki do miseczki i robiłam różnokształtne plamy na mojej koszuli.
- Tak jest panie komendancie.
-  Dobrze, że się rozumiemy. Kochanie ona się najadła.
- Widzę. To dziecko jest nie możliwe. Żeby tak się brudzić i bawić jedzeniem. A ty chcesz drugie. Harry zostaniesz na obiad.
- Nie przepadam za marchewką- stwierdził rozbawiony.
- Ja też. Będzie makaron z serem.
- Aaa to z miłą chęcią, jeżeli pan komendant nie ma nic przeciwko.
- On rozkazy wydawać może tylko w komisariacie. Tutaj ja żądzę.
Machnąłem ręką i razem z Arią poszliśmy się umyć.  Przebrana i umyta bawiła się z Harry’m w salonie. Patrzyłem jak wręcza mu misia i niezdarnie siada na jego kolanach. Ona go uwielbia. Wróciłem do kuchni.
- Kochanie on za często u nas jada- stwierdziłem siadając przy wysepce.
- Masz coś przeciwko?- Carrie zmrużyła oczy patrząc na mnie.
- Nie, ale to mój podwładny.
- Tak. Ale też i kolega. Nie mogę pozwolić by non stop jadał w barach.
- Ale mała go za bardzo lubi.
- Kochanie ona lubi każdego kto się z nią bawi. Nie marudź już.- Dziewczyna mocno przytuliła się do mnie.- Do tego jest dobrą opiekunką, a my mamy chwilę dla siebie.- Zachłannie wpiła się w moje usta. Złapałem ją w tali i posadziłem na swoich biodrach. Drugimi schodami zacząłem wchodzić na górę. Całowałem jej szyję zostawiając na niej malinki. Położyłem ją na naszym łóżko. Carrie pociągnęła za moją koszulę. Posypały się wszystkie guziki.
- No tak, córka mi brudzi a ty zrywasz guzki. W czym ja będę chodził?
- Uskarżasz się kochanie?- Spytała rozpinając mój pasek i ciągnąc mnie na łóżko.
- Nigdy.- Szepnąłem do jej ucha. Ściągnąłem z niej koszulkę i sprawnie rozpiąłem koronkowy stanik. Moja piękna i pociągająca żona. Wyznaczałem ustami szlak na jej ciele do samego zapięcia jeansów. Powoli zsunąłem z niej rurki razem z bielizną. Pozbyłam się także swoich ubrań.
- To o co się starasz?- spytała Carrie.
- O syna- stwierdziłem zadowolony, że w końcu się zgodziła. Złączyłem nasze usta łącząc jednocześnie nasze ciała. Było cudownie tak jak zawsze.