7/10/2014

Rozdział 23

Carrie
Siedzimy na plastikowych krzesełkach w szpitalu. Louis to się już nie może doczekać wizyty u pani doktor. Chodzi jak nakręcony. Śmiać mi się z niego chce.
- Kotku cierpliwości, zaraz nasza kolej- mówię rozbawiona widząc jak kręci się po korytarzu.
- Ale ja bym chciał już zobaczyć nasze maleństwo. – Siada obok mnie i z czułością gładzi lekko widoczny brzuszek. Patrzę na niego z oczami pełnymi łez. Moje hormony szaleją. W końcu z gabinetu wychodzi młoda pacjentka i przychodzi czas na nas. Louis splata nasze palce i razem wchodzimy do gabinetu.
- Dzień dobry państwu. – Młoda lekarka uśmiecha się do nas.- Szykuje się kolejna pociecha panie Tomlinson?
- Tak.- Odpowiada dumny Louis. – Przekonywałem ją tyle czasu i w końcu się udało pani doktor.
- No to zobaczmy tego malucha. – Kładę się na kozetce. Podchodzi do mnie pani doktor. Podciągam bluzkę do góry. Czuję jak wodzi zimnym urządzeniem po moim podbrzuszu. – Proszę bardzo państwa dziecko… A to co?- przerażona patrzę na Louisa. – No cóż. Będzie trochę zabawy z bliźniakami.
- Dwójka? Jest pani pewna?- Pytam nie mogąc w to uwierzyć. Do Louisa nie docierają słowa pani doktor.
- Tak. Tu jest jeden maluszek, a tu drugi. Gratulacje panie Tomlinson.- Kobieta uśmiecha się do niego. Louis puszcza moją dłoń i ląduje na podłodze. Siadam i patrzę na nieprzytomnego męża.- Musi mieć słabe nerwy – stwierdza lekarka.
- Nie. Pracuje w policji. Z nerwami ma wszystko w porządku. Po prostu doznał szoku. – Zakrywam usta bo nie mogę powstrzymać śmiechu. – Bliźniaki? Zabiję cię Tomlinson. Ma pani wody, trzeba go obudzić.
- Nie sądzę, żeby mąż był zadowolony z takiej pobudki.
- Ja też. Ale kara musi być.- Od pani doktor dostaję butelkę wody. Całą jej zawartość wylewam na Louisa. – To ja powinnam mdleć nie ty. Ja będę musiała urodzić dwójkę.
- Kochanie…
- Ty się nawet do mnie nie odzywaj, bo przeniosę się do Harry’ego. Twoja córka na pewno się ucieszy.
Biorę receptę od pani doktor i wracamy do domu. Harry stał się naszą etatową nianią. Mała jest w niebo wzięta, Louis już mniej się cieszy. Wchodzimy do domu. Loczek śpi na dywanie tuląc do siebie Arię, która rysuje po nim flamastrami.
- Po tobie lubi rysować – śmieje się Louis podając małej resztę mazaków ze stołu. – I patrz od małego wie co to ekologia. Nie marnuje kartek papieru.
- Tak. Biedny Harry. Dobrze, że to nie nasze ściany. – Uśmiechnięta idę do kuchni. Biorę się za szykowanie obiadu. Louis obejmuje mnie w tali.
- Ale nie jesteś zła?
- Nie masz na to wpływu.- Obracam się w jego ramionach.- Ale ja sama nie dam radę. Jeżeli znowu będziesz tyle pracował, to ja zwariuje.
- Teraz będzie lepiej.- Całuje mnie w usta. – Nie mam nocek, pracuje od poniedziałku do piątku.
- W teorii, ciekawe jak to będzie w praktyce?
- Kochanie…
- Co kochanie? Powiedzmy sobie szczerze, lubisz pracować i ja nic na to nie mogę poradzić. – Uśmiecham się krzywo i wracam do gotowania.
- Chcę, żebyście mieli wszystko.
- Louis nie mam ochoty się kłócić – mówię cicho.
- Ale o co się kłócić Carrie. W końcu stać mnie na dom do jakiego przywykłaś.
- Przywykłam? Narzekałam na nasz dom? – Wściekła dokładam nóż na marmurowy blat szafki kuchennej. – Wiesz co najbardziej lubiłam. Twoje małe mieszkanie, z tym strasznym fotelem i wiecznym bałaganem. Wiesz co złego jest w tym domu? On nie jest nasz, my tu mieszkamy, ale nie żyjemy. Zmieniłeś się Louis.
- Nie ja ciągle jestem taki sam.
- To w końcu dorośnij i przestań mi wypominać, w jakich domach mieszkałam. – Wymijam go i idę na górę. W drzwiach do kuchni stoi Harry z Arią. Kręcę tylko głową, żeby nie pytał i wbiegam po schodach na górę. Trzaskam drzwiami do sypialni. Rzucam się na wielkie łóżko. Wściekła zwalam wszystkie poduszki. Ile razy się jeszcze o to pokłócimy. Jego praca, chrei zdobywania kolejnych awansów, podwyżek to zawsze jest powodem naszych kłótni. Czuję jak ktoś mnie obejmuje. Podnoszę głowę i patrzę się w oczy Louisa.
- Pieprz się Tomlinson – warczę i odwracam się na drugi bok. Nie chcę na niego patrzeć.
- Ruda…
- Spadaj palancie.
- Tak wiem. Ale jestem twoim palantem.- Kładę się na plecy.
- Która inna by z tobą wytrzymała. – Oboje zaczynamy się śmiać. Louis całuje mnie w czoło.
- Przepraszam. Byłem głupi zawsze myśląc, że potrzebujesz tego wszystkiego by być szczęśliwą.
- Tak jesteś głupi. Cholernie głupi, bo do szczęścia potrzebuję ciebie. Kretynie.
Przyciąga mnie do siebie i mocno tuli. Czule całuje mnie w usta. Niczego więcej nie potrzebuję do szczęścia oprócz tych ust i rąk.

Zapraszam tutaj: http://bezcennydar-harry-melody.blogspot.com/

5 komentarzy: