2/26/2014

Rozdział 10

Carrie
    Wzięłam do ręki miskę z chrupkami i kieliszki i poszłam do salonu. Usiadłam obok mojej przyjaciółki.  Sophie włączyła telewizor, ale i tak nie miała w planach oglądania durnego serialu. Zaczęłyśmy rozmawiać, było prawie tak jak kiedyś, przed tym całym koszmarem.
- Muszę znaleźć dla Louisa partnerkę na bal policjantów- stwierdziła, a ja poczułam ukucie w sercu.- Zawsze chodzi sam. To smutne.
- Smutne.- Poparłam ją i dopiłam swoje wino. Sophie zaczęła uważnie mi się przyglądać. 
- Może ty. Znasz go i przyda ci się rozrywka.- Ostatnie czego pragnęłam to jakiś bal, ale Sophie umie zakręcić tak człowieka, że umówiłyśmy się na zakupy. 
    Leżałam na łóżku w pokoju gościnnym w jej małym domku i nie mogłam zasnąć. Zegar wiszący na ścianie głośno wybijał swoją melodię, a przez okno wpadało jasne światło księżyca. Przewróciłam się na drugi bok odwracając się do niego tyłem. Zamknęłam oczy próbując zasnąć.
    Rano obudził mnie płacz dziecka. Przeciągnęłam się na łóżku i wstałam. Z krzesła prze oknie wzięłam błękitny szlafrok z miękkiej bawełny sięgający mi do połowy ud. Palcami przeczesałam rude włosy, które opadły mi na oczy. Wyszłam w pokoju. W małym salonie siedziała Sophie, na rękach trzymała swoją córeczkę. Bezskutecznie próbowała uspokoić dziewczynkę. 
- Obudziła cię?- spytała patrząc na mnie przepraszająco.- Dopiero szósta, a ona już rządzi. Tylko Nick umie ją uspokoić.
- Może jakoś pomogę.
- Sprawisz, że ona przestanie płakać?
- Daj potrzymam ją, a ty zrób kawy.- Wyciągnęłam do niej ręce. Wzięłam małą i zaczęłam ją kołysać. Chodziłam po salonie nucąc coś pod nosem, nawet nie zauważyłam, że przestała płakać. Patrzyła na mnie dużymi błękitnymi oczkami. Uśmiechnęłam się i odłożyłam Carrie do wózka.
- Jak ty to zrobiłaś?- spytała szeptem podając mi kubek z kawą. – Właśnie miałam cię zapytać. Zostaniesz jej chrzestną?
- Nie wiem czy powinnam.- Wydukałam zaskoczona. 
- Powinnaś, to zawsze miałaś być ty. Pamiętasz?- Roześmiałam się na wspomnienie naszych dziecięcych obietnic, udawanych ślubów i zabaw w dom. 
- Dobrze.
    Przyjrzałam się wiszącej na wieszaku sukience. Nie mogłam się już wycofać. Zostawiłam moją kreację nadal wiszącą na wieszaku i poszłam do łazienki. Wzięłam długą, odprężającą kąpiel.  Stałam owinięta w błękitny ręcznik i rozczesywałam mokre włosy. Teraz były ciemnobrązowe. Na blacie leżały powyciągane kosmetyki. Podłączyłam suszarkę i zaczęłam suszyć swoje rude włosy. Po kilku minutach nabrały swojego naturalnego koloru. Spięłam włosy wsuwkami w niedbały kok, a luźne kosmyki nakręciłam lokówką. Zrobiłam sobie delikatny makijaż.  Ubrana tylko w jasną bieliznę poszłam do swojego pokoju. Założyłam jasną koronkową sukienkę, na to bladoróżowy karding i tego samego koloru szpilki. Pasujące kolczyki i kilka bransoletek na poranione nadgarstki, tak żeby nie było widać blizn. Zabrzęczały głośno kiedy poruszyłam rękoma.  Z biurka wzięłam kopertówkę już z moimi rzeczami. Gotowa wyszłam z pokoju. Zeszłam na dół, gdzie w salonie siedzieli rodzice. Zakręciłam się przed nimi na palcach pokazując się z każdej strony.
- Wyglądasz cudownie.- Stwierdziła mama uśmiechając się do mnie. – Mam coś dla ciebie.-Wstała z kanapy i podeszła do komody stojącej przy oknie. Z jednej z szuflad wyjęła aksamitne pudełko od jubilera.- Miałaś go dostać na urodziny, trzy lata temu. – Łzy zebrały się w jej oczach.  
    Otworzyłam je drżącymi palcami i ledwo powstrzymywałam łzy wzruszenia. W środku znajdował się piękny, złoty łańcuszek z diamentowym serduszkiem . Podniosłam go do góry i obserwowałam ja mieni się kolorami.  Spojrzałam na rodziców delikatnie się uśmiechnęłam.
- Dziękuję. Tato zapniesz mi.- Ojciec podszedł do mnie. Wziął wisiorek i go zapiął. Nie mogłam tego powstrzymać i zesztywniałam ze strachu.  Starał się mnie nie dotknąć. Widziałam ten ból w jego oczach jak się odsunął. Zrobiłam krok do przodu i mocno go przytuliłam.- Bardzo was kocham. – Puściłam go.- Taksówka już na mnie czeka.- I tyle z okazywania uczuć. 
Louis 
    Siedziałem przy barze ubrany w garnitur i popijałem whisky. Czekałem aż będę mógł stąd wyjść, ale nici z wcześniejszego urwania się. Miałem dostać wyróżnienie za zakończone śledztwo i pilnowała mnie Sophie. Czułem na sobie jej baczne spojrzenie. Bałem się własnej siostry, to niedorzeczne. Odwróciłem się i zacząłem obserwować całą salę.  Wszędzie policjanci i ich rodziny. Podwójne drzwi się otworzyły a do środka weszła rudowłosa piękność. Na początku jej nie poznałem, dopiero jak się uśmiechnęła. Szła w moim kierunku, w niczym nie przypominała niezdarnej siedemnastolatki. Tyle razy widziałem jak upada, a tutaj idzie w wysokich butach z gracją baletnicy. Ustała naprzeciwko mnie, a ja wpatrywałem się w nią jak zaklęty.
- Co… ty… tutaj… robisz?
- Sophie ci nie powiedziała? – Pokręciłem przecząco głową nadal uważnie się jej przyglądając.  Lustrowałem ją wzrokiem nie zwracając na jej słowa.- Zostałam oddelegowana do dotrzymania ci towarzystwa.

- Fajnie.- Powinienem wkurwić się na moją irytującą młodszą siostrzyczkę, ale ten anioł przede mną pochłaniał całkowicie moją uwagę. Sprawnie wsunęła się na krzesło obok mnie i czekała aż barman poda jej kieliszek dobrego wina.  Z doświadczenia wiedziałem, że nie było ono dobre. Carrie przywykła do innych, droższych. Ta informacja podziałała na mnie jak kubeł zimnej wody. Za wysokie progi na moje nogi.  Rozmawiałem z nią, żartowałem a nawet raz zatańczyłem. W myślach powtarzałem sobie mantrę, że ona nie jest dla mnie. Później jak dżentelmen odwiozłem do domu.


2/19/2014

Rozdział 9

Carrie
    Dom. Mój dom. Siedziałam na łóżku w swoim pokoju. Otaczały mnie liczne zdjęcia z czasów liceum. Byłam tu już od tygodnia i nadal nie mogłam przyzwyczaić się do tego miejsca.  Odchyliłam się i moja głowa dotknęła miękkiej poduszki. Wzięłam do ręki mój szkicownik i zaczęłam rysować.  Rysunek przedstawiała mój pokój. Ciszę przerwało pukanie do drzwi. W progu stała moja mama.
- Carrie ja musze na chwilę wyjść do biura.
- Dobrze mamo.- Trochę mnie to bawiło. Zachowywali się jakbym miała pięć lat, albo była niepełnosprawna.
- Zajęłabyś się Zoye. Ona teraz śpi. Powinnam wrócić zanim się obudzi.
- Dobrze mamo.
    Moja młodsza siostra. Aniołek drobnej postury z ciemnymi  lokami odziedziczonymi po mamie. Patrzyła na świat dużymi, granatowymi oczami. Była zadowolona z faktu posiadania starszej siostry. Ona jedyna oprócz Louisa traktowała mnie normalnie. Frontowe drzwi domu się zamknęły, a ja nadal malowałam. Pośród ciszy usłyszałam kroki, a po chwili w drzwiach stała Zoye mocno ściskając swojego pluszaka.
- Mogę pać u ciebie?- spytała słodkim głosikiem podchodząc do wysokiego łóżka.
- Oczywiście.- Pomogła jej wgramolić się na materac i okryłam kocem. Po kilku krótkich chwilach dziewczynka smacznie spała, a ja wsłuchiwałam się w jej spokojny oddech.
Przewróciłam kartkę w moim szkicowniku i znowu zaczęłam rysować.
Z każdą kreską stawiana przez mój ołówek  rysunek nabierał odpowiedniej formy. Sama nie wiem kiedy zasnęłam nad kartką papieru. Obudziła się czując uścisk drobnych ramion wokół mojej szyi. Otworzyłam oczy i spojrzałam w idealne odbicie własnych oczu.
- Calie pobaw się ze mną- zażądała dwulatka. Przetarłam jeszcze zaspane oczy i usiadłam na łóżku. Na moje kolana wgramoliła się Zoye.
- Już smyku.- Jej dotyku się nie bałam. Nie paraliżował mnie wtedy strach. Wzięłam ją na ręce i razem zeszliśmy na dół. Bawiliśmy się w ulubioną zabawę Zoye. Herbatkę z pluszakami. Trzymając w dłoni malusią filiżankę mówiłam zabawnym głosem, wywołując u niej salwę śmiechu.  Później zjadłyśmy galaretkę i dalej się bawiłyśmy. Do domu wrócili rodzice.
- Tato Calie się ze mną bawiła.- Na malutkich nóżkach Zoye pokonała całą odległość salonu, by wpaść w ramiona naszego ojca.
- Nie przeszkadzała ci?
- Nie tato.- Jak najszybciej chciałam wrócić do swojego pokoju. Zabawa z Zoye to co innego niż rozmowa z tatą. 
- Zamawiamy pizzę, zjesz z nami?
- Nie jestem głodna. – Weszłam na schody i zniknęłam w swoim pokoju. 
    Siedziałam na podłodze opierając się o drzwi szafy. Ogarnęła mnie panika, próbowała złapać oddech, ale mi nie wychodziło. Strach, tylko to potrafiłam odczuwać.  Przeczesałam palcami rude włosy. Zamknęłam oczy, a w mojej głowie odżyły wspomnienia. Nie mogłam oddzielić ich od rzeczywistości. Poczułam czyjś uścisk dłoni na ramionach.
- Zostaw, proszę zostaw. Zrobię wszystko. Będę posłuszna.
- Carrie to ja.- Do mojej podświadomości dotarł bardzo znajomy głos. – Córeczko już dobrze.- Próbował mnie przytulić, ale było jeszcze gorzej.
- Zostaw.- Wyrwałam się. Nie mogłam tego znieść. Chwyciłam bluzę wiszącą na krześle i wybiegłam z domu. 
    Szłam przez park. Zimne, wiosenne powietrze działało orzeźwiająco.  Zapięłam bluzę, a na głowę założyłam kaptur. Łzy powoli przestawały lecieć, a ja się uspokajałam. 
- Ej ruda- usłyszałam za sobą głos Louisa. Odwróciłam się, a uśmiech znowu powrócił na moje usta.- Dzwonił twój tata. Co się stało?
- Po prostu przypomniałam sobie o czymś.- Dłonie miałam schowane w kieszeniach. Podszedł do mnie i wyciągnął jedną. Bawił się zawieszką przy bransoletce.
- Kupiłem ci ją na twoje piętnaste urodziny.  Chciałyście wtedy z Sophie pojechać do Paryża na wycieczkę szkolną, ale miałaś złamaną nogę. Kupiłem ci bransoletkę z zawieszką Wierzy Eiffla i książkę. 
- Tak. Przewodnik. Udawałyśmy z Sophie, że chodzimy po tych wszystkich uliczkach. Naprawdę miałyśmy sporo zabawy.- Odgarnął moje włosy z czoła.- Przestraszyłam się jego. Bałam się własnego taty. Tatusia, który robił mi tosty z dżemem na kolacje i usypiał bajkami. Boję się jak mnie dotyka, nie chcę z nimi rozmawiać.
- Carrie nie może być od razu dobrze. Najpierw będzie gorzej, aby później było jeszcze lepiej. – Nawija sobie na palec pasemko moich włosów. – Strach da się przezwyciężyć, ale na to trzeba czasu. Musisz być cierpliwa i robić to stopniowo.
- Dlaczego nie boję się ciebie.
- Może jestem pierwszym stopniem. – Uśmiechnął się do mnie.- Moja siostra chce cię zaprosić na wieczór filmowy. Wiesz wino, plotki. Wyeksmitowała już Nicka do mnie, bo nie jest kobietą.- Roześmiałam się głośno widząc niezadowoloną minę Louisa. – Przyszło, że i prywatnie muszę go niańczyć.- Objął mnie ramieniem i poprowadził w stronę domu. – co mam jej przekazać?
- Że się zgadzam, tylko porozmawiam z tatą.
- Czekam w samochodzie. Mogę służyć jako szofer.
- Dam sobie radę.- Stwierdziłam przypominając sobie o nowiutkim samochodzie stojącym w garażu. Weszłam na schody prowadzące do frontowych drzwi i pomachałam Louisowi na pożegnanie. Niepewnie nacisnęłam klamkę i weszłam do środka.- Tatusiu…- powiedziałam widząc ojca siedzącego w salonie.- Bardzo przepraszam, nie powinnam tak reagować.
- Nie ma sprawy córeczko.- Chciał do mnie podejść i przytulić, ale się odsunęłam. Wiedziałam, że go to boli, ale nie potrafiłam inaczej. 

2/12/2014

Rozdział 8

Carrie
    Słuchałam mojej przyjaciółki z jak największą uwagą, zapamiętując każdy szczegół. Kiedy w oknie zobaczyła moich rodziców. Wiedziałam, że chcę znaleźć się w ramionach ojca i czuć się bezpiecznie. Sophie wstała z krzesła i wpuściła ich do środka. 
- Tata.- Po chwili była w jego ramionach. Całował mnie po włosach. 
- Moja mała córcia. Moja Carrie.- Byłam bezpieczna, byłam wolna. Nie wiem dlaczego tak bardzo się bałam spotkania z nimi. Czemu dopuszczałam do siebie tylko Louisa? Kolejne pytania, które pozostaną bez odpowiedzi.
TYDZIEŃ PÓŹNIEJ
LOUIS
    Wszedłem do sali Carrie, rozejrzałem się po pomieszczeniu. Nigdzie jej nie było. Poszedłem do świetlicy, gdzie często można ją było znaleźć.  Bawiła się z dziećmi na dywanie. Niezauważony przemknąłem obok nich i usiadłem do starego pianina stojącego przy oknie. Podniosłem drewnianą klapę zakrywającą czarne i białe klawisze. Zacząłem grać jakąś wesołą melodię. Dziecięce piski i radosne śmiechy zamilkły, a ja czułem wzrok każdej osoby zebranej w tym pomieszczeniu na sobie. Grałem dalej, chociaż nie lubiłem mieć publiczności. Utwór się skończył, a ja usłyszałem brawa.
- Zawsze przychodziłeś do nas z Sophie, żeby pograć.
- Lubiłem grać, a wy mieliście taki bajerancki fortepian.- Dziewczyna roześmiała się na chwilę. Przez kilka chwil obserwowałem iskierki radości tańczące w jej oczach. – Ponoć cię wypisują za parę dni.
- Tak.- W jej głosie słychać był niezadowolenie.- Odzyskam swój stary pokój i część starego życia. Wolność, którą mi zabrano.
- Powinnaś się cieszyć.
- Nie czuję się wolna. Jestem więźniem własnego strachu.-  Złapałem jej rękę, a ona zesztywniała.- Tak bardzo się boję. 
- To naturalne. Po tym co przeszłaś dziwne by było jakbyś się nie bała.
- Czy kiedyś to minie?
- W jakimś stopniu tak, ale zawsze pozostanie strach.
- To mnie pocieszyłeś.- Uśmiechnęła się krzywo.
- Myślałem, że chciałaś prawdy, a nie pocieszenia.
- Ty jeden mówisz mi prawdę. Inni boją się tego. Trzy dni czekałam, aż rodzice powiedzą mi, że mam młodszą siostrę, a Sophie córkę imieniem Carrie.  Tylko ty nie starasz się mnie chronić, za co jestem ci wdzięczna.
    Weszliśmy do jej sali. Carrie usiadła po turecku na swoim łóżku i z szuflady szpitalnej szafki wyjęła szkicownik, który przyniosłem jej parę dni temu. Dopiero teraz zauważyłem, że zamiast spinki do włosów użyła ołówka. W skupieniu zaczęła kreślić jakieś linie. Często jej się zdarzało uciekać do swojego świata, ale nikt jej za to nie winił. 
- Louis czy ja kiedyś będę miała normalne życie?
- Zależy co rozumiesz pod pojęciem normalne życie. 
- Wiesz praca, mąż, dzieci.
- To wszystko zależy od ciebie. Teraz ty panujesz nad swoim życiem. Jeżeli znajdziesz odpowiedniego mężczyznę to tak.
- Kto by mnie chciał.- Łzy zaskrzyły się w jej oczach.
- Ten kto będzie patrzył głębiej.- Złapałem jej twarz w dłonie, a ona zesztywniała. Nie zwróciłem na to uwagi.- Jesteś śliczną dziewczyną, która wiele przeszła i facet, który dostrzeże w tobie coś więcej niż śliczną buzię będzie największym szczęściarzem świata.
- Tylko czy ja dam radę być z kimś tak blisko.
- Nic na siłę. Kiedyś strach zmaleje, a ty na nowo nauczysz się żyć.- Musnąłem jej czoło i puściłem. – Muszę wracać na komisariat. 
- Przyjdziesz jeszcze?- spytała kiedy stałem już przy drzwiach.
- Jasne ruda, jestem po to, żeby cię dręczyć.
- Idiota- rzuciła zanim wyszedłem.
    Siedziałem za swoim biurkiem, a moja głowa była pełna myśli o Carrie. Nie mogłem jej wyrzucić z mojej głowy, z mojego serca. Na myśl o tym, że ona kiedykolwiek mogłaby być z jakimś mężczyzną wpadam w szał. Zacisnąłem palce na krańcu biurka próbując się uspokoić. Zaraz miałem przesłuchiwać tego skurwiela. Ja to bym od razu posłał go na karę śmierci, ale jest to nie możliwe. Wszedłem do pokoju przesłuchań. Na jednym krześle siedział młody policjant, a na drugim porywacz Carrie.
- Znowu się spotykamy- powiedziałem siadając naprzeciwko niego.- Nie muszę się już przedstawia, prawda??
- Nie panie Tomlinson. Doskonale pana znam, ta mała dziwka tylko o tobie mówiła.
- Grzeczniej, bo skończysz kiepsko. Już się o to postaram. 
Słuchanie o rzeczach, które on dla niej zrobił było straszne. Zapisywałem wszystko w protokole przesłuchań. Po paru godzinach miałem już dość. Wyszedłem stamtąd na drżących nogach. Ledwo dotarłem do swojego biurka.
- Boże, ale ty jesteś blady.- Na horyzoncie pojawił się Nicolas.- Było poczekać, ja bym go przesłuchał.
- Chciałem sam.- Było mi nie dobrze, na myśl o każdej krzywdzie jaką on jej sprawił.- Zrób sobie przysługę i nie czytaj tego protokołu. – Ale było już za późno. Nick w ręku trzymał kartki z moim pismem.
- Boże, aż dziwne, że ta dziewczyna nadal żyje.
- W pewnej chwili miałem ochotę pozbawić go kilku części ciała.

2/05/2014

Rozdział 7

Louis 
    Szybko otworzyłem drzwi jakiegoś burdelu. Za mną szli moi kumple. Rozległy się krzyki kobiet, a niektórzy z mężczyzn sięgnęli po broń. Zignorowałem ich i szedłem dalej. Moje nogi prowadziły mnie do biura. Słychać był jakąś rozmowę. Wyważyłem drzwi kiedy klamka nie ustąpiła. Nie dałem im nawet czasu na reakcje. Ja mierzyłem jednego gościa, a Nick w drugiego.
- Policja. Ręce do góry. Bez gwałtownych ruchów.- Odwróciłem głowę. Na kanapie pod ścianą siedziała skulona i związana dziewczyna. Wszędzie poznałbym te rude włosy. Zakuliśmy ich w kajdanki. Podszedłem do dziewczyny.
Carrie
    Usłyszałam dobrze znajomy mi głos. Majaczył mi w pamięci. Nie śmiałam nawet wierzyć, że to może być prawda. Poczułam dotyk ciepłych rąk na moich ramionach. Był inny, niż PANA.  Opaska z moich oczu zniknęła, a ja mogłam patrzeć na Louisa. Rozwiązał moje ręce i delikatnie masował poranione nadgarstki, to samo uczynił z moimi kostkami. 
- Hej ruda.- Teraz byłam pewna. To był on.- Jesteś już bezpieczna.
    Twarz Louisa robiła się coraz bardziej niewyraźna. Spadałam w dół by znaleźć się w jego ramionach. Część mojego przyćmionego umysłu zarejestrowała jak bierze mnie na ręce. Później już była tylko ciemność.
    Poruszyłam się na łóżku próbując rozgonić mgłę, która spowijała mój umysł. Otworzyłam oczy, a jasne światło jarzeniówki mnie oślepiło. Zmrużyłam oczy, rozejrzałam się po pomieszczeniu, w którym się znajdowałam. Białe ściany, dwie pary drzwi, dwa okna, jedno z widokiem na miasto, a drugie na szpitalny korytarz.  Przy oknie stał fotel. Białe drzwi się rozsunęły, a do środka wszedł mężczyzna w fartuchu. Przerażona skuliłam się na łóżku.
- Jestem lekarze.- Mówił spokojnie.- Chcę cię tylko zbadać.- Podszedł jeszcze bliżej łóżka. Poświecił mi latarką po oczach.- Boli cię coś?- Pokiwałam przecząco głową.- Jeżeli będzie się coś działo wezwij pielęgniarkę tym guzikiem.
    Siedziała na szpitalnym łóżku z podkulonymi nogami.  Krztusiłam się łzami. Przez cały dzień tyle osób przewinęło się przez ten pokuj. Nie znałam ich, nie chciałam ich widzieć. Bałam się. Drzwi znowu się otworzyły. Do środka weszła pielęgniarka. Dotknęła mojej ręki w celu sprawdzenia kroplówki. Wyrwałam ją odsuwając się na kraniec łóżka. Drzwi znowu się otworzyły, a ja w progu zobaczyłam mojego bohatera.
- Co pani robi? Ona się boi. – Byłam bezpieczna w silnym uścisku jego ramion.  Pielęgniarka machnęła ręką i wyszła.- Cii… Już dobrze. Spokojnie nic ci już nie grozi. 
    Schowałam twarz w jego klatce piersiowej. Zaciągnęłam się jego zapachem. Powoli uspokajałam się. Siedziałam na jego kolanach i w ciszy słuchałam spokojnego bicia serca Louisa.  Odgarnął z mojego czoła włosy, a ja zesztywniała czując jego dłoń na moich plecach. 
- Mam zadzwonić do twoich rodziców?- Pokiwałam przecząco głową, nie byłam gotowa aby ich znowu zobaczyć.- Wiesz, że będę ich musiał w końcu powiadomić?- Pokiwałam twierdząco głową.- Może chcesz spotkać Sophie?- Moja przyjaciółka, czy byłam na to gotowa? Teraz też zaprzeczyłam nie wydobywając z siebie najmniejszego dźwięku.- Odpocznij, ja porozmawiam z lekarzem.
Położył mnie na łóżku i wyszedł z sali. Powoli odpływałam do krainy snów.  Widziałam w nich twarz mojego PANA, ciemne oczy przepełnione gniewem. Obudziłam się słysząc swój własny krzyk. Poczułam  czyjeś silne ramiona. Złapałam się ich jak tonący koła. 
- No już.- Usłyszałam spokojny głos Louisa przebijający się do mojego umysłu. Odgonił resztki strasznego snu.- To tylko zły sen.
Louis
    Siedziałem na komisariacie i czytałem artykuł w gazecie. Zastanawiałem się jak ci dziennikarze zdobywają swoje informacje. Na pierwszej stronie każdej londyńskiej gazety widniało zdjęcie Carrie z durnym tytułem: ‘Carrie Allen w końcu uwolniona z rąk szalonego porywacza.’ Niezadowolony odłożyłem gazetę i wyszedłem z komisariatu. Lepiej będzie jak pójdę do szpitala zanim dotrą tam jej rodzice, czy moja siostra. Carrie boji się wszystkiego, a spotkanie z bliskimi jest ostatnią rzeczą jaką pragnie. Przed szpitalem spotkałem moją siostrę. Gniewnie mrużyła swoje błękitne oczy. Podeszła do mnie i uderzyła w moją klatkę piersiową.
- Ty pieprzony sukinsynie nie mogłeś mi powiedzieć?- Kolejny cios, którego nie powstrzymywałem.- Dupek. Samolubny idiota. Przez trzy lata opłakiwałam przyjaciółkę, a ty nie raczyłeś mi powiedzieć, że ją znalazłeś.
- Zabroniła mi.- Załapałem jej nadgarstki powstrzymując od wykonania kolejnego ciosu.
- To moja przyjaciółka.- Głos mojej siostry był przepełniony bólem.
- Ona nie jest już twoją przyjaciółką. To już nie jest ta sama Carrie.
- Ja to wiem.
- A wiesz o siniakach, bliznach, koszmarach? Zdajesz sobie sprawę ile razy ten facet ją skrzywdził? Jak bardzo ona się boji? Dlatego ci nie powiedziałem. Ona się boji nawet mnie i lekarzy. Czym więcej osób, tym strach jest większy. Nie chcesz, żeby do reszty wycofała się z tego świata.
- Powinieneś mi powiedzieć.- Mruknęła nadąsana.- Powinnam być przy niej.
- Powinnaś zrozumieć dlaczego ci nie powiedziałem.- Puściłem jej dłonie i nerwowo przeczesałem włosy. – Chodź do niej.
Pierwszy wszedłem do sali. Carrie spojrzała najpierw na mnie, a później na Sophie. Moja siostra podbiegła do swojej przyjaciółki i mocno ją przytuliła. Obserwowałem jej napięte mięśnie. Jak sztywnieje czując jej dotyk.
- Boże…- Kolejna fala łez wydobyła się z oczu mojej siostry. Nadal rządziły nią hormony. – Myślałam, że cię już nie odzyskam.
- Jestem tu.- To były pierwsze słowa jakie wypowiedziała. Sama była zdziwiona słysząc swój własny głos. – Od kiedy ty płaczesz?- Carrie siliła się na swobodę, ale jej głos był napięty.
- To hormony- odpowiedziała wycierając oczy wierzchem dłoni.- To dłuższa historia, ale teraz będę miała tyle czasu żeby ci wszystko opowiedzieć.
    Przez przeszło dwie godziny Sophie gadała jak najęta. Widać, że ta głupkowata paplanina uspokajała Carrie. Czując się zbędny wyszedłem ze szpitala. Na schodach minąłem się z jej rodzicami.
- Jest u niej Sophie- powiedziałem do jej ojca.- Musicie stopniowo przyzwyczajać ją do obecności dużej ilości ludzi, bo inaczej wpadnie w panikę.
- Dobrze Louis.- Uśmiechnął się do mnie.- Dziękuję, że ją nam zwróciłeś.
- Taka moja praca.